Recenzja gry What Remains of Edith Finch - narracyjne arcydzieło o śmierci - DM - 28 czerwca 2017

Recenzja gry What Remains of Edith Finch - narracyjne arcydzieło o śmierci

DM ocenia: What Remains of Edith Finch
100

Są gry, w które się gra. Kosimy wrogów, giniemy, wstajemy, zbieramy expa, klikamy jakieś dialogi, kupujemy przepustki sezonowe, by po chwili o wszystkim zapomnieć i ekscytować się zwiastunem następnej, takiej samej części. Są też gry, które grają nami. Grają na naszych emocjach. Zachwycają i wzruszają. Nie dają o sobie zapomnieć długo po zobaczeniu końcowych napisów. What Remains of Edith Finch właśnie taka jest. To perfekcyjnie opowiedziana historia, wciągająca równie mocno fabułą, jak i rozgrywką, a ta polega tu głównie na umieraniu, które… nigdy nie było tak pełne życia!

Poprzeczka w gatunku symulatorów chodzenia została ustawiona baaardzo wysoko.

Na pierwszy rzut oka What Remains of Edith Finch to kolejny symulator chodzenia na wzór Gone Home czy Everybody’s Gone To The Rapture, ale autorzy byli tu o wiele bardziej bezkompromisowi. Zamiast choćby ograniczonej swobody i eksploracji, zawsze idziemy tylko jedną, bardzo wąską, z góry ustaloną ścieżką. To bardzo odważny, ale i jak najbardziej właściwy wybór. Dzięki temu poznajemy historię we właściwym tempie i kompletnie nic nas nie rozprasza. Nie mamy okazji, by zepsuć sobie doświadczenie zbędnym kombinowaniem, nie ma uczucia znużenia, jakie czułem przy Unfinished Swan (poprzedniej grze autorów), a mechaniki z gier FPP są tu  narzędziem narracyjnym, angażującym nas o wiele bardziej, niż samo oglądanie filmu czy słuchanie audiobooka.

Tajemniczy dom to bohater wielu gier.

"W tym domu wybuchła bomba, która zniszczyła jedynie ludzi."
z dziennika Edith Finch

Trzeba przyznać, że udało się to znakomicie. Sposób, w jaki autorzy ze studia Giant Sparrow wykorzystali proste wciskanie strzałek lub klikanie, zachwycił mnie chyba bardziej, niż sama historia - opowieść o pechowej rodzinie Finchów. Tytułowa Edith wraca po latach do pustego domu swojego dzieciństwa, by w końcu wyjaśnić tajemnicę rzekomej klątwy, przez którą jej krewni umierali przedwcześnie. Zatroskana matka Edith zamknęła na głucho każdy pokój zmarłego przodka, zostawiając je w nienaruszonym stanie, wypełnione osobistymi rzeczami właścicieli. Myszkując tam poznajemy ich charaktery, cele, marzenia, a przede wszystkim doświadczamy w ich skórze tragicznego momentu śmierci.

Pokoje członków rodziny to kopalnia wiedzy o ich życiu.

To właśnie te krótkie mini opowieści o Finchach są trzonem gry. Łączy je wątek Edith - bardzo istotny, choć nie tak wyraźny, jak poszczególne losy ciotek, wujów, ojca i innych krewnych. Niektórzy umarli bardzo młodo, inni trochę później, przez co zobaczymy tu cały przekrój ludzkich charakterów i patrzenia na świat. W tym momencie mógłbym naprawdę rozpisać się nad geniuszem autorów, chwalić bez końca, jak ukazano wątek Barbary lub Lewisa, jak mocno uderza nas na początku los małej Molly, ale nic z tego nie wolno mi zrobić!

Nic, bo każde słowo, każdy najdrobniejszy opis obrabowałby Was z tego jednego, jedynego, pierwszego momentu samodzielnego odkrycia pomysłowości autorów, ich talentu i wyczucia. Wszystko jest bowiem bardzo prawdziwe, bardzo ludzkie, często bardzo bolesne i jednocześnie niezwykle surrealistyczne, pełne baśniowych widoków, jak w filmach Tima Burtona. W wielu historiach tragedia i ból mieszają się z czymś pięknym, ze szczęściem lub marzeniami. Towarzysząca temu rozgrywka zawsze jest inna, zawsze zaskakuje nas czymś niezwykłym i wyjątkowym.

Teksty z dziennika Edith są jednym z elementów narracji. Słyszymy je i pojawiają się w przeróżnych miejscach na ekranie.

Naprawdę nie warto oglądać zwiastunów czy nawet obrazków z gry - do tego tytułu trzeba podejść z absolutnie “czystą” wiedzą. Zdradzę tylko, że wcielimy się w przeróżne istoty i przedmioty, zobaczymy niezwykłe obrazy, znajdziemy małe nawiązania do Lovecrafta i kultowego serialu telewizyjnego. Podziwiam twórców za to, że nie szczędzili funduszy na małe detale, byle tylko osiągnąć zamierzony efekt artystyczny i właściwy klimat (grając, od razu zobaczycie w pewnej chwili o co mi chodzi ;))!

W jednej ze scen znajdziemy bezpośrednie połączenie świata gry z wcześniejszą produkcją tego samego studia - Unfinished Swan.

Na osobną wzmiankę zasługuje dom Finchów, którego projekt i wystrój zawstydziłby nawet Szelągowską. Każdy detal w pokojach dodaje coś do opowiadanej historii, pozwala od razu zgadnąć kim był jego mieszkaniec, co było jego pasją bądź przekleństwem. Tutaj babcine szpargały z początku wieku stoją obok telewizora plazmowego, a otwierane po kolei pokoje zabierają nas w małą podróż w czasie - raz znajdziemy beżowy komputer z początku lat 80, gdzie indziej nowoczesny laptop i konsolę do grania. Upchane wszędzie książki i osobiste pamiątki dodają miejscu duszę, a pozostawione jakby w pośpiechu naczynia - tajemniczości i zagadki. Cały obiekt jest trochę klaustrofobiczny i nie pozwala na swobodne zwiedzanie, ale jest to celowy zabieg narracyjny, niezbyt odczuwalny w czasie gry. Imersję pogłębia mechanika rozgrywki. Każdy nasz ruch, otwieranie okna, przekręcanie gałki czy klucza musimy odpowiednio zamarkować ruchem myszki we właściwą stronę .

Rodzina Finchów nie miała zbyt wielu okazji, by zebrać się w większym komplecie.

W grze nie znajdziemy jednak żadnego wyzwania, wyborów (poza paroma drobiazgami), ani zagadek. Cały czas posuwamy się naprzód jednym rytmem, cały czas jesteśmy odbiorcami historii, a nie jej kreatorami. Końcowe napisy ujrzymy przed upływem trzech godzin - niby szybko, ale What Remains of Edith Finch to dzieło kompletne i skończone. Tutaj po prostu nie ma sztucznego wydłużania rozgrywki, jest za to poruszająca historia, której wszystko jest podporządkowane. Nie czuć też w tym jedynie interaktywnego filmu lub książki. To nadal gra komputerowa, tyle że z wysuniętą na pierwszy plan narracją podejmującą bardzo trudne tematy, z czym autorzy poradzili sobie znakomicie.

Nie tylko z tym zresztą, bo What Remains of Edith Finch to arcydzieło totalne. Grafika jest miła dla oka, a spójna wizja artystyczna towarzyszy nam nawet w napisach końcowych, wykonanych bez pójścia na skróty czy łatwiznę. Towarzyszącą muzykę można określić w skali od “piękna” do “woooow  - serio???”, nie wspominając już o naturalnie brzmiących, podkładanych głosach aktorów. Jeśli zamkniemy oczy i będziemy tylko słuchać, to i tak zobaczymy w wyobraźni aktualne obrazy na ekranie!

W What Remains of Edith Finch czuć grę robioną z sercem - nie kalkulatorem. Tutaj wszyscy wykasowali księgowego z listy znajomych i pewnie tak samo jak ja, zachwycili się czasochłonnym pomysłem zrobienia kawałka tekstu na ekranie w formie liter latających jak nasiona dmuchawca, zamiast zwykłego napisu w notatniku. To podróż przez świat bólu i cierpienia, lecz nie będziemy po niej ponurzy i zdołowani, a wzruszeni i pełni współczucia. Zadumani - bo niektóre historie zostawiają niewielkie pole do własnej interpretacji.

Śmierć i ból po stracie bliskich są w grze wszechobecne, ale nie czynią jej ponurą.

Nie ma co oszczędzać ocen 100/100 dla mitycznej gry doskonałej raz na dekadę skoro pojawiają się takie perły, jak What Remains of Edith Finch. Nie ma znaczenia, że to tylko symulator chodzenia na dwie godziny, że nie trzeba się natrudzić, by ją ukończyć. Ważne jest, jak swoją wizję i pomysły przedstawili autorzy, a dokonali tego perfekcyjnie i nie wiem, czy ktoś w tym roku dorówna studiu Giant Sparrow. Niby “wróbel”, a leci na pułapie orła.

DM
28 czerwca 2017 - 22:38