„By pokazać Ci jak masz żyć tu jest klif:
Bierz co chcesz i nie patrz czy to źle czy nie„
Ciągle słyszę pitolenie o tym, że gry wideo są sztuką. Ludzie próbują mi wmówić, że nie ma wielkiej różnicy pomiędzy filmem, rzeźbą, obrazem, książką a gierką na PlayStation 4. W końcu we wszystkich przypadkach ktoś musi się wykazać artyzmem i innymi pierdołami. Moją odpowiedzią na takie bzdety jest puknięcie się w głowę. Gry wideo są taka samą sztuką jak porno kamerki, gdzie roznegliżowane dziewczyny i chłopaki machają genitaliami by naciągnąć frajerów na talary.
Tegoroczne E3 było dość spektakularne. Nie dlatego że pokazano coś nowego co powaliłoby ludzi na glebę lecz z dokładnie odwrotnego powodu. Postawienie na sprawdzone tytuły, sentyment i sequele przyniosło piorunująco dobre skutki. Osobiście nie jestem przekonany jak bardzo dobry to pomysł. Z drugiej jednak strony piszczałem jak mała dziewczynka widząc Shenmue 3 podczas konferencji Sony. Jakie więc mam prawo do krytyki? Z tego też powodu zamiast bawić się w ocenianie poszczególnych konferencji i wskazywanie kto wygrał (hint: gracze) postanowiłem zrobić coś innego. Zabawiłem się w zestawienie najciekawszych, najgorętszych i najbardziej ekscytujących moim zdaniem tytułów jakie pojawiły się podczas tegorocznego Electronic Entertainment Expo. Żeby nie było zbyt łatwo ograniczyłem się tylko do 10 tytułów pośród których jest jeden średniak/crap. Ciekawe czy jesteście w stanie odgadnąć która gra kompletnie nie pasuje do reszty?
Na przestrzeni całego naszego dotychczasowego życia, gry komputerowe często inspirowały nas do podjęcia jakichś aktywności, z których spora część miała na nas pozytywny wpływ. Weźmy choćby pod uwagę naukę języka, rozpoczęcie uprawiania jakiegoś sportu czy zainteresowanie się jakąś dziedziną nauki - za wszystko to, z perspektywy czasu, możemy sobie raczej jedynie dziękować. Niech jednak pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie nabawił się co najmniej siniaków (o skręconych kostkach nie wspominając), próbując być jak ten gość. Jak Tony Hawk.
Pojawienie się na rynku next-genów to dla wielu serii gier wyjątkowo trudny okres. Twórcy znanych i lubianych cykli muszą znaleźć sposób, by udanie przenieść danego bohatera i jego uniwersum w nowe środowisko i mądrze wykorzystać większe możliwości sprzętu. Nie wszystkim się to udaje. James Brown z Whatculture! wybrał swoją piątkę gier, którym według niego nie udało się przeskoczyć na kolejną generację konsol. Czy jednak rzeczywiście Crash, Sonic i Spyro zanotowali widoczny regres w minionych latach, a gry z nimi mocno obniżyły poziom?
Tony Hawk to prawdziwy szczęściarz będący jednocześnie symbolem skateboardingu i gier video. Sympatyczny Amerykanin był kiedyś na ustach wszystkich, kiedy w 1999, a potem w 2000 roku studio Neversoft stworzyło gry opatrzone jego imieniem cały świat zamarł. To był cudowny czas w którym nie było ważne czy się lubi RPGi, strategie, strzelaniny czy platformówki – po prostu każdy grał w THPS śrubując swe rekordy.
Teraz legenda powraca, wydawać się mogło, że przez ostatnie lata Activision całkowicie zeszmaciło swą ekstremalną markę… Fani jednak wiedzą swoje, fani pamiętają i nareszcie zrobiono coś dla nich. Nareszcie nastąpił powrót do klasyki, tylko czy słusznie?
Tony Hawk’s Pro Skater 2 było swego czasu moją ulubioną grą. Chociaż generalnie zawsze najbardziej lubiłem bijatyki oraz RPGi, to właśnie ta produkcja była dla mnie „pasieką miodu”. Doszedłem wręcz do momentu w życiu, gdy wszystkie inne gry jawiły mi się jedynie przerywnikami od Jastrzębia. Giereczkami. Pierdołami. Puchem marnym, ot co.
Grałem w niego sam. Grałem z przyjaciółmi i wrogami. Organizowałem małe turnieje. Speedrunowałem, pobijałem rekordy, szukałem błędów, sprawdzałem różnice między edycjami NTSC a PAL, potem dorwałem na Dreamcastcie i znów go katowałem. Żyłem nim, aż mi nie przeszedł po długich latach, bowiem trójka już nie wywarła na mnie takiego wrażenia, chociaż świat ją słusznie pokochał.
Stworzony przez Deibus Studios i wydany przez Midway tytuł miał na pierwszy rzut oka wszystko na właściwym miejscu. Całość oparto o znany i lubiany koncept, który rzucał graczy na różne areny i zmuszał do wykonywania tam określonych zadań. Zabawie towarzyszyły dobra oprawa graficzna i świetny soundtrack, a gra oferowała wyzwanie i pozwalała się bawić zarówno niedzielnym graczom, jak i obeznanym w temacie wymiataczom. Mimo to dzisiaj niewielu o niej pamięta, a szanse na kontynuacje są mniej niż znikome.
Nie tak dawno przeczytałem w rodzimej prasie growej, że seria Tony Hawk zaczęła się kończyć od trzeciej części. Czy aby na pewno?
Jeśli mnie pamięć nie myli to na często chybione eksperymenty twórców przeszedł czas sporo później. Spokojnie możemy jeszcze zaliczyć mało oryginalną „czwórkę” i pierwszego Undergrounda za solidne tytuły, które wcale nie zaszkodziły marce. I na pewno spodobały się fanom. Potem dopiero zaczęło się robić gorzej, bo niepotrzebne próby nawiązania do szaleństw Jackass, czy problemy z przeskoczeniem na kolejną generację sprzętu rzeczywiście postawiły pod znakiem zapytania przyszłość „Jastrzębia” na konsolach. Jej brak ostatecznie przypieczętowała spektakularnie nieudana premiera „Ride”.
Stało się, seria Tony Hawk stała się wyznacznikiem pozornej ewolucji. Tak jak kiedyś wyśmiewano FIFę i podawano ją jako przykład corocznego wyciągania kasy z portfeli graczy, tak teraz to miano przejął Tony Hawk. Nawet mimo licznych prób podejmowanych przez twórców kolejnych odsłon serii.
Czym różni się pesymista od optymisty? Gdy pierwszy mówi „gorzej już być nie może”, drugi pociesza go słowami „oj może, może!”. Pesymiści z Activision zakładali więc, że wraz z wyjątkowo słabo sprzedającą się grąRIDE seria sygnowana nazwiskiem Tony'ego Hawka sięgnęła dna. Najnowsza odsłona cyklu – SHRED udowadnia jednak, że były to tylko pobożne życzenia.