Nieodwracalne uszkodzenie słuchu i inne zagrożenia 'pokolenia .mp3'
Graj dłużej - pozostań prawiczkiem (bo i po co komu seks?)
Trzaskam screeny jak szalony
Wszyscy jesteśmy nałogowcami - o grach, których chyba nigdy nie skasujemy
Serwisy społecznościowe, a konkretniej jeden taki...
Gry jak narkotyki
Gry mają to do siebie, że oferują fenomenalne sceny, odpowiednią mimikę twarzy bohaterów, ciekawie wyglądające postaci/samochody czy piękne krajobrazy. Dzięki temu bywa tak, że zatrzymujemy naszą postać/pojazd i podziwiamy zapierające dech w piersiach widoki. Oglądamy je z fascynacją i mamy ogromną ochotę dany krajobraz uwiecznić. A także pokazać go innym graczom. Robimy wtedy screeny i wrzucamy je na forum, ewentualnie przesyłamy odpowiedniej osobie. Co jeśli gdy przestajemy nad tym panować i zaczynamy zapisywać obrazy co parę chwil? Co jeśli staje się to naszą obsesją? I czy w ogóle taka obsesja wśród nas istnieje?
Zapewne nie każdy z Was stał przed perspektywą mierzenia się z jakimś deadlinem – datą, którą ktoś odgórnie nam wyznaczył, abyśmy przeszli dany tytuł i zdali jakąś formę relacji z naszych wojaży. Pół biedy, jeśli wiemy, że będziemy się fantastycznie przy danej produkcji bawić, ale kiedy goni czas, a nas niespecjalnie ciągnie, aby spędzić kilka godzin z grą, z którą ewidentnie nie jest nam po drodze, na horyzoncie zaczynają pojawiać się pokusy skutecznie odciągające od tego, co powinniśmy robić. Mogę być pewnym co do tego, że każdy z Was ma na dysku miejsce dla tytułu, do którego macie ewidentną słabość i lubicie go sobie odpalić gdzieś w tle, niezobowiązująco, by po „chwili” zorientować się, że słońce już dawno zaszło, nienakarmione koty miauczą natarczywie, a herbata, którą sobie zaparzyliśmy wystygła kilka godzin temu.
Każdy z nas zna masę serwisów społecznościowych. Nk, grono (nieistniejące już) Google +, Myspace, Twitter itd. Pewien jednak jestem, że gdy przeczytaliście słowa "serwis społecznościowy" to każdy pomyślał o Facebooku. Czyż nie mam racji? Pozwolę sobie zatem przejść już do sedna sprawy i skupić się właśnie na nim.
Gry komputerowe bardzo często robią w mediach za chłopca do bicia i raz po raz są demonizowane, kiedy tylko jakiś nastolatek zastrzeli swojego kolegę. Inny powód do podkreślenia ich szkodliwości to ekstremalne przypadki uzależnień od grania. Tutaj również na ofiary kreowane są głównie dzieci, ale spójrzmy prawdzie w oczy - każdy z nas może się uzależnić. Ja sam niejeden raz zarywałem nocki dla dobrych tytułów, a steam i raptr pokazał mi przekorczenie magicznej granicy stu przegranych godzin dla kilku z nich. Uzależnienie od gier bywa porównywane z innymi uzależnieniami. Prześmiewczy serwis DORKLY.com opublikował w piątek bardzo trafne porównanie niektórych gier do narkotyków i substancji psychoaktywnych. Wszystko to w formie rysunkowej, którą przetłumaczyłem specjalnie dla Was.
No proszę, szybko dostałem własną niespodziankę roku. O grze Papo & Yo, produkcji studia Minority przygotowywanej na platformę PSN, po raz pierwszy usłyszałem jeszcze na kilka dni przed tegorocznymi targami E3. W jednym z wywiadów Vander Caballero, były pracownik EA Montreal (odpowiedzialny m.in. za Army of Two), z rozrzewnieniem opowiadał jak to postanowił opuścić świat wysokobudżetowych strzelanin, by podjąć się stworzenia niezwykle osobistej, poruszającej gry z przesłaniem. Inspiracją Caballero miało być jego dzieciństwo i trudne relacje z ojcem alkoholikiem.
Pogadanka #2
Legaue of Legends. World of Tanks. World of Wacraft. Gry, które łączy kilka cech – wymagają sporego zaangażowania, samozaparcia, a nade wszystko czasu. Czasu, którym jako pełnoprawny członek społeczeństwa, z pracą na etacie i raczkującą firmą, zwyczajnie nie mogę marnować. To moja osobista ofiara na rzecz czegoś bardziej konstruktywnego. I tu rodzi się pytanie – czy granie jest stratą czasu? I kiedy przekraczamy cienką linię między niezobowiązującą rozrywką, a nałogiem?
Kilka lat temu nikt nie spodziewał się, że wprowadzona w życie przez Microsoft idea zbierania przez graczy z całego świata wirtualnych punktów, mających pokazać ich poziom zdolności i zaangażowania w granie, odmieni elektroniczną rozrywkę na zawsze. Za osiągnięcia, zwane również „aczikami” lub po prostu achievementami nie dostajemy żadnych namacalnych nagród. Nie możemy wymienić ich na wirtualną walutę by kupować nowe gry lub chociaż wirtualne ozdoby interfejsu swojej konsoli. Pozwalają one jedynie (i aż) na pokazanie innym graczom, że znamy się na rzeczy. Zyskujemy idealny dowód na to kto jest „pro” a kto „noobem”, a nasze ego jest łechtane za każdym razem gdy na ekranie wyskakuje powiadomienie o wypełnieniu kolejnego zadania i otrzymaniu wirtualnej nagrody. Ostatnio przyszło mi grać w sporo starszych tytułów, które – o zgrozo! – trofeów i osiągnięć nie posiadają. Bawiłem się przy nich znakomicie, czując przy tym całkowite odprężenie. Zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem świadomość istnienia punktów do zdobycia nie jest swojego rodzaju ograniczeniem, które psuje mi czystą przyjemność z rozgrywki. Postanowiłem zastanowić się nad tym zjawiskiem, a Wam Drodzy Czytelnicy zadać pytanie; czy uważacie, że osiągnięcia i trofea wnoszą do gier coś pozytywnego, czy raczej zdarzało się Wam, że nastawienie na zdobywanie ich psuło zabawę?
W związku z rozwojem technologii komputerowych, olbrzymią popularnością urządzeń pozwalających łączyć się z Siecią, a także coraz niższymi kosztami dostępu do Internetu, model spędzania wolnego czasu uległ dużym zmianom. Dla jednych surfowanie po Sieci mniej lub bardziej zastępuje telewizję, choć największe zmiany można zaobserwować w przypadku młodych. Umawianie się po szkole na boisku zamieniło się w przesiadywanie na portalach społecznościowych, rozmowy do późna na ławce pod blokiem przeniosły się na SMSy i komunikatory, nie mówiąc o potyczkach osiedlowych drużyn - dziś już przeważnie wirtualnych.
Takie zmiany od lat interesują naukowców, szczególnie przyglądających się objawom uzależnienia od Internetu i gier sieciowych wśród młodych ludzi. W ostatnich dniach opublikowany został raport z bardzo dokładnych badań młodzieży. Wniosek? Nadmierne korzystanie z tych dobrodziejstw powoduje niepokojące zmiany w strukturze mózgu. Zapraszam po szczegóły.
Długie miesiące wyczekiwania i wreszcie jest - lecimy do sklepu po kolejną odsłonę ulubionej serii gier, czym prędzej wracamy do domu, drżącymi dłońmi wkładamy płytę do odtwarzacza i... odpływamy na następnych kilka(naście) godzin. Świat nie istnieje - jest tylko pad/klawa i myszka, zaliczamy kolejne acziwmenty, odblokowujemy levele, nabijamy punkty, do tego multik, w którym awansujemy w rankingu. "Jeszcze trochę i będzie podium... Jeszcze pięć minut, godzin, kolejny wieczór, zarwiemy nockę, potem już zrobię sobie wolne". Oczywiście.
Zastanawialiście się, dlaczego granie uzależnia, pochłania na wiele godzin, przywiązuje do ekranu? Albo dlaczego wielu graczy - Wy? Tak, wielu z Was! - nie ogląda się za du... tzn. za dziewczynami? Właśnie! Na co komu seks, jeśli można odpalić grę i godzinami wyzwalać hormony szczęścia? To wszystko przecież udowodniono naukowo...
Powszechnym widokiem na ulicach są dziś młode osoby z małymi słuchawkami wciśniętymi w uszy. Sygnał dźwiękowy trafia prosto do delikatnego organu słuchowego, a im większy hałas ulicy - samochody, tramwaje czy rozmowy ludzi w autobusie - tym bardziej podkręcamy głośność na odtwarzaczu, pompując w uszy ilość decybeli, do której nie przystosowała nas ewolucja. Z czasem przestaje istnieć coś takiego, jak cisza - nasz słuch został bezpowrotnie uszkodzony, słyszymy tylko nieustanne dzwonienie w uszach.
Nie trzeba mieć doktoratu z laryngologii, by rozumieć, że długi okres wystawienia na hałas powoduje degradację słuchu. Nie chodzimy codziennie na koncerty, więc choć po takiej głośniejszej okazji doświadczamy dzwonienia w uszach, to jednak trwa ono relatywnie krótko - od kilku godzin do paru dni. Większe zagrożenie stanowią tutaj częste sytuacje, gdy nie dajemy naszym uszom szansy na naturalny proces regeneracji.