Czy da się w to jeszcze grać - X-COM: UFO Defense - DrSlaughter - 8 kwietnia 2015

Czy da się w to jeszcze grać - X-COM: UFO Defense

Seria X-COM od stosunkowo niedawna może pochwalić się naprawdę udanym powrotem do świata gier, dzięki dobrze ocenianej produkcji studia Firaxis. Miłośnicy strategii turowych nareszcie otrzymali porządną grę stworzoną specjalnie dla nich. Dla wielu graczy był to jednak pierwszy kontakt z tą, liczącą sobie już prawie dwadzieścia dwa lata, serią. Ja także zaliczam się do tej grupy, bo chociaż grałem w kilka mniej lub bardziej związanych z tym cyklem gier (Laser Squad: Nemesis, UFO: Aftershock), to z oryginałem nie miałem nigdy do czynienia. Szanującemu się graczowi wypada jednak poszerzać horyzonty, więc postanowiłem spróbować swoich sił w X-COM: UFO Defense i przy okazji ocenić: czy da się w to jeszcze grać?

Pierwszy tytuł w serii X-COM (znany też jako UFO: Enemy Unknown) powstał w 1994 roku i tworzony był na początku przez małe, niezależne studio Mythos Games. Głównym twórcą był Julian Gollop, który razem ze swoim bratem Nickiem chciał zrobić kontynuację ich poprzedniej gry – Laser Squad, taktycznej gry turowej na ZX Spectrum. Demo swego dzieła zaprezentowali trzem dużym wydawcom, wśród których było znane z Civilization MicroProse. To oni zaproponowali, aby do gry dodać kosmitów, tym samym doprowadzając do zmiany tytułu z kontynuacji Laser Squad w zupełnie nową markę (Laser Squad osiem lat później otrzymał swój sequel w postaci Laser Squad Nemesis, u nas znany jako UFO: Gniew Boga, który także zaprojektował Julian Gollop).

UFOpedia to także pomysł MicroProse, wzorowany na ich Civilopedii.

Przez większość czasu brytyjski oddział MicroProse mocno wspierał projekt Mythos Games, służył radą i pozostawiał im wolną rękę, jednak proces produkcyjny nie przebiegł bezproblemowo. Tworzenie zajmowało dłużej niż przewidywano, a firma zaczęła mieć problemy finansowe, co prawie doprowadziło do anulowania gry. W 1993 roku udziały MicroProse należące do Billa Stealeya, jednego z założycieli, zostały nabyte przez innego dużego wydawcę – Spectrum HoloByte. Zaczęli oni wywierać presję na deweloperach X-COMa i ponownie pojawiło się prawdopodobieństwo wstrzymania prac nad grą.

Ogromny potencjał tytułu i zapewnienia testerów o wysokiej jakości trzymały produkcję przy życiu przez jakiś czas, jednak w końcu Spectrum HoloByte oficjalnie wydało polecenie skasowania projektu. Szefowie MicroProse UK zdecydowali jednak, że nie poinformują o tym Gollopa i jego zespołu. Powiedzieli mu, że wszystko jest w porządku i żeby kontynuował prace nad grą. Przed rozpoczęciem tworzenia zakładano, że projekt uda się skończyć w osiemnaście miesięcy, jednak produkcja zajęła dwa i pół roku. W marcu 1994 roku nastąpiła premiera, którą poprzedzały trzy miesiące intensywnej pracy, po tym jak Spectrum HoloByte połapało się, że gra ciągle powstaje. Resztę tej historii już pewnie znacie. X-COM udało się dokończyć, okazał się olbrzymim sukcesem i okrzyknięto go jednym z najlepszych tytułów w historii komputerowej rozrywki. Przejdźmy więc do samej gry i sprawdźmy, jak się ten tytuł trzyma i czy nadal można się przy nim bawić tak dobrze, jak dwadzieścia lat temu.

Tym razem nie ma mowy o GOGu – stare X-COMy znajdziecie na Steam, jednak wersje te także korzystają z dobrodziejstw DOSBoksa i uruchomienie gry nie wymaga żadnego kombinowania. Na początku wita nas klimatyczne intro utrzymane w komiksowym stylu. Dużym plusem jest także muzyka, nieco niepokojąca i idealnie dopasowana do klimatów UFO. W menu głównym nie mamy wiele do roboty, jedynie wybór języka i rozpoczęcie/wczytanie gry. Zacząłem więc nową rozgrywkę i wybrałem poziom trudności. Tych jest aż pięć, jednak postanowiłem nie ryzykować i na potrzeby relacji wybrałem najniższy. Ukazał mi się charakterystyczny dla serii ekran świata. Kliknąłem w losowe miejsce na mapie i okazało się, że wybrałem sobie miejsce na moją bazę. Wyboru nie można cofnąć, więc zrobiłem szybki restart i postanowiłem założyć swoją siedzibę w Polsce. A właściwie w miejscu, gdzie powinna być Polska, bo granice większości krajów Europy Środkowej nie zostały w grze uwzględnione, więc pomiędzy Niemcami a Rosją jest wielka, zielona plama ziemi niczyjej. Najwidoczniej nie poradziliśmy sobie najlepiej z inwazją obcych.

Tak jak w pozostałych częściach serii, lwia część gry to zarządzanie naszą operacją na ekranie Geoscape

Ekran mapy, nazwany tutaj Geoscape, to część rozgrywki, w której zarządzamy naszą bazą, prowadzimy badania, zbroimy żołnierzy, rozsyłamy myśliwce i tak dalej. Tutaj też mamy zegar, bo wszystkie nasze działania wymagają czasu, podobnie jak w najnowszej odsłonie serii. W „jedynce” nie da się jednak zegara zatrzymać, możemy tylko regulować jego prędkość na sekundę – od pięciu sekund do jednego dnia. Na początku przeklikałem się przez poszczególne opcje, żeby zobaczyć co można zrobić. Wysłałem swoje samoloty w losowe miejsca, ale na tak wczesnym etapie gry nie ma jednak za wiele do roboty, więc ustawiłem zegar na maksa i czekałem aż coś się stanie. W końcu pojawił się komunikat – statek obcych. Problem w tym, że wysłane wcześniej pojazdy musiały wrócić się do bazy i zatankować po bezcelowym lataniu, więc cel zniknął ze skanera, zanim zdążyłem go dopaść. Na szczęście po chwili radary wyłapały kolejny niezidentyfikowany obiekt latający, tym razem bardzo blisko bazy. Wysłałem więc Skyranger wypełniony po brzegi żołnierzami i rozpoczęło się mięso gry – starcia z wrogiem.

Tym co od razu rzuca się w oczy jest fakt, że tutaj możemy dowodzić naprawdę licznym oddziałem. Na samym początku otrzymałem ekipę złożoną z ośmiu żołnierzy, a możliwe jest wysłanie nawet dwa razy większej liczby. Można oczywiście modyfikować ich uzbrojenie, jednak na tak wczesnym etapie gry miałem do dyspozycji tylko jednego ciężkozbrojnego i zwiadowcę z pistoletem, reszta dzierżyła podstawowe karabiny, nie było też mowy o pancerzach. Powoli wyprowadziłem moich, ludzi jednego po drugim, na twardy grunt. O dziwo, ogarnięcie sterowania nie sprawiło mi większych problemów. Jest ono stosunkowo intuicyjne – wszystko robimy oczywiście myszą, wystarczy kliknąć na żołnierza i miejsce w które ma pójść, to tyle. Na dole ekranu znajdują się do tego przyciski ułatwiające cały proces, pozwalające na przykład poruszać się z zachowaniem wystarczającej ilości punktów ruchu na oddanie strzału, lub od razu przejąć kontrolę nad następnym żołnierzem, zaznaczając jednocześnie, że ruch poprzedniego został zakończony. Wymaga to wszystko paru prób na sprawdzenie co jak działa, ale kiedy już stanie się to jasne, sterowanie nie będzie wielkim wyzwaniem.

Nie zabrakło misji dziejących się w okolicach miejskich, gdzie naszym celem jest ochrona ludności cywilnej.

Wyprowadziłem więc swoich wojaków na rekonesans. Były to tereny wiejskie i wokół rozciągały się pola oraz okazyjne domki. Wreszcie znalazł się pierwszy przeciwnik – sektoid. Styl gry jest, podobnie jak intro, utrzymany w komiksowym stylu, wzorowanym nieco na japońskich klimatach. Przeciwnik wyglądał więc nieco komicznie, podobnie zresztą jak moi żołnierze. Szarak oddał parę chybionych strzałów i schował się w pobliskiej stodole. Posłałem tam od razu cały oddział i nie nastawiałem się na zbyt długą walkę. Wparowałem do środka praktycznie wszystkimi żołnierzami naraz, gotowy zrobić przeciwnikowi rzeź. Zużyłem jednak wszystkie punkty ruchu, więc musiałem oddać turę, chociaż nie przejąłem się tym za bardzo – w końcu to tylko jeden karłowaty kosmita z pistoletem. Przeciwnik rozegrał swoją turę i jednym tylko karłem z pistoletem zabił mi trzech żołnierzy.

Śmierć członków oddziału jest nieodłącznym elementem serii i tutaj postacie trafiają do piachu łatwiej niż kiedykolwiek. System turowy działa też trochę inaczej niż w remake’u, więc to, co może działać w nowej wersji, nie zawsze skończy się dobrze w starej. Zanim ostatecznie wyczyściłem lokację, straciłem jeszcze dwóch ludzi na skutek nieprzemyślanego posyłania ich w niezbadane miejsce. Element taktyczny jest tutaj obecny, a bezmyślne szarżowanie skazane jest na sromotną klęskę. Gra potrafi momentami mocno dokopać, ale jeśli wykażemy się należytą ostrożnością, z większości starć wyjdziemy obronną ręką.

Wynik bitwy z góry przesądzony? Nic bardziej mylnego, za chwilę połowa tego oddziału zginie w mękach.

Nietrudno się domyślić, że w dalszych etapach rdzeń rozgrywki pozostaje ten sam. Jesteśmy na mapie, rozsyłamy myśliwce, zarządzamy naszą operacją i wszystkim co z tym związane, a kiedy wyłapiemy gdzieś wrogie statki, wysyłamy tam swoje oddziały, aby zrobiły porządek. Celem głównym gry jest odnalezienie bazy obcych i zniszczenie jej. Oczywiście, im dalej w las, tym bardziej skomplikowane staje się to zadanie, bo musimy w końcu dbać o relacje z krajami wspierającymi program X-COM, zarządzać funduszami, budować różne rodzaje baz itd. W reboocie serii te wszystkie działania są mocno uproszczone , ale w oryginale trzeba się już trochę wysilić, sprawdzać wszelakie wykresy, bronić naszych włości, zwracać uwagę na wydatki i ogólnie pilnować, czy tryby naszej machiny kręcą się jak należy.

Jaki więc jest werdykt? O dziwo, pod względem sterowania nie ma wielkich problemów. Opanowanie go nie zajmuje dużo czasu i nie szarpiemy się z nim zanadto, nie licząc faktu, że nie należy ono do najpłynniejszych. Jednak to stopień skomplikowania i poziom trudności gry mogą być powodem, dla którego niedzielny gracz odbije się od tego tytułu, ale to już niezależne od wieku gry. Tak czy inaczej, wersja steamowa posiada instrukcję, która całkiem dokładnie tłumaczy zasady, a w grze wbudowana jest UFOpedia, gdzie znajdziemy sporo przydatnych informacji. Jeśli nie straszna wam więc odrobina lektury, gry takie jak Civilization zjadacie na śniadanie i nie boicie się wyzwania, po X-COM: UFO Defense możecie sięgnąć bez większych obaw. Wiek tej gry nie powinien być dla was żadną przeszkodą.

DrSlaughter
8 kwietnia 2015 - 16:15