Od premiery Titanfalla minęło już prawie 2 lata, więc coraz częściej trafiają się plotki i spekulacje dotyczące kontynuacji. Może już nastał czas, by ogarnąć co tak naprawdę się działo fabularnie w tej typowo sieciowej produkcji, która historię próbowała nam opowiedzieć między fragowaniem kolejnych graczy.
Wraz ze startem polskiej linii Marvel Now moja fascynacja komiksowym światem superbohaterów rozkręciła się na całego, co mogło się skończyć tylko w jeden sposób - sprowadzeniem ze Stanów oryginalnych wydań, które nie da rady obecnie dostać po polsku. Niestety z taką formą zakupów wiążą się dodatkowe koszta, więc trzeba oszczędzać jak się da, przykładowo zamawiając kilka albumów na raz. W pierwszym zamówieniu zdecydowałem się na uzupełnienie tytułów związanych z X-Men, oraz sprawdzenie jednego z najczęściej polecanych tomów.
Regularnie oglądam Disney Junior. Wyjaśnienie tego zaskakującego faktu jest dość proste - mój dwuletni syn jest fanem Myszki Miki (i Transformerów, ale przysięgam, że nie wiem skąd mu się to wzięło). Z tego powodu dotarły do mnie pierwsze zajawki nowego serialu bazującego na ukochanym filmie z dzieciństwa, czyli Królu Lwie. Zanim przygody Kiona, syna Simby, dotrą na polską stację telewizyjną minie jeszcze trochę czasu, dlatego wczoraj zebrałem się na odwagę i obejrzałem z synem pilotażowy odcinek.
Eventów i crossoverów autorstwa Briana Michaela Bendisa miałem dość już po pierwszym przeczytanym tego typu komiksie, czyli po Tajnej Wojnie. Gdy specyficzny scenarzysta zakończył swoje Mroczne Rządy (razem z Normanem Osbornem) liczyłem, że wielkie marvelowe wydarzenia będą pisane przez innych autorów, a Bendis zajmie się psuciem X-Menów. A tu guzik - pierwszy duży event po starcie Marvel Now to Era Ultrona, na okładce którego jak byk widnieje nazwisko mister BMB. No, ale skoro wciągnąłem się w regularne kupowanie komiksów wydawanych przez Egmont w Polsce, to wypadało wziąć i to.