Krótsza czasem znaczy lepsza – recenzja Uncharted: Zaginione Dziedzictwo
Grałem już w Uncharted: Zaginione Dziedzictwo / wrażenia z pokazu
Podsumowanie E3 2017 – szału nie było, ale Ubisoft i Nintendo zarządzili
Call of Duty Black Ops III: Zombies Chronicles - przyjemna sentymentalna wycieczka
Grałem w Farpoint... i nowy kontroler do PS VR jest niesamowity
Prey – cudowne dziecko Bioshocka, System Shocka i Half-Life’a
Wiosną 2010 roku pojawiła się w sieci plotka, jakoby niektórzy developerzy rozważali wprowadzenie opłat za pobieranie wersji demonstracyjnych ich tytułów. Reakcja graczy i redaktorów branżowych była błyskawiczna i wielce negatywna, wszak nagle mielibyśmy zacząć płacić za coś, co od początków istnienia naszej branży mamy dostępne za darmo. Patrząc na poczynania wydawców z perspektywy lat, można wprawdzie powiedzieć, że po prostu czasy się zmieniają i jak tak dalej pójdzie, to niedługo trzeba będzie wrzucać monetę przy każdym uruchomieniu konsoli, niemniej problem wersji demonstracyjnych jest dużo bardziej złożony i dlatego też postanowiłem przyjrzeć mu się bliżej. Tym bardziej, że wersji demonstracyjnych mamy dziś dostępnych znacznie mniej.
Peter Molyneux należy do twórców, którzy premiery swoich gier potrafią przeciągać latami, dlatego też niezwykle zdziwiło mnie, że trzecia część sagi o Albionie miała ukazać się dwa lata po wydaniu poprzedniej. Lionhead dotrzymał jednak terminów, co więcej nie karmiąc tym razem graczy zbyt dużą ilością szumnych zapowiedzi. Wszystko, co mówiono o grze wydawało się być możliwe do zrealizowania, a co najważniejsze informacje te nie były wcale przesadzone. W ostatecznym rozrachunku przygoda z Fable 3 należy do przyjemności, choć fani, którzy spędzili dużo czasu przy poprzedniczce pewnymi aspektami rozgrywki mogą być lekko rozczarowani. Przyjrzyjmy się nowym kartom historii Albionu, gdyż wydarzenia, w których przyjdzie nam uczestniczyć są dla tej krainy przełomowe.
Uwaga, niniejszy tekst został napisany parę lat temu i przeleżał w szufladzie. Dlatego też mój warsztat i niektóre określenia mogą nie być zbyt górnolotne. Treść jest jednak nadal aktualna.
Na pewno spotkaliście się już z tym zjawiskiem; kupujecie czasopismo branżowe, lub zaglądacie na swój ulubiony portal, celem zdobycia wiedzy o tym, jak poradzili sobie twórcy wyczekiwanych przez Was tytułów. Ze zgrozą stwierdzacie, że najnowsze części kontynuowanych latami serii otrzymały oceny 9/10 lub w najgorszym przypadku 8. Skąd wziąć fundusze na te wszystkie hity? Czy w ogóle opłaca się je kupować, skoro na półce zalegają nieukończone zeszłoroczne przeboje, które w rezultacie nie okazały się aż takie wciągające? A może to kryzys gracza, ze względu na przesyt dobrych gier? Jak to dobrze, że recenzenci czuwają i wiemy, które tytuły są przeciętne i nie warte zainteresowania. Mowa oczywiście o tych „szmirach”, które otrzymały ocenę 7/10.
Na Guardians of the Galaxy byłem w kinie ponad dwa tygodnie temu, jednak dopiero teraz zebrałem się na poświęcenie temu filmowi wpisu. Zabrałem się za to, ponieważ jest to jeden z bardzo niewielu filmów z ostatnich lat, który bardzo chętnie obejrzałbym jeszcze raz… A w moim przypadku to rzadkość. Co więcej, jeśli nowe Gwiezdne Wojny od Disneya będą tak dobre jak Strażnicy Galaktyki, jestem spokojny o los nowej części gwiezdnej sagi.