Wyrobiłem się. Zdążyłem zapoznać się z historią Nico Bellicia przedstawioną przez Rockstar w GTA IV nim upłynęła dekada od premiery. Mogę więc spojrzeć na jeden z najlepszych tytułów wydanych na konsole siódmej generacji i podobnież na jedną z najlepszych produkcji wszech czasów z ciekawej perspektywy. Sprawdzić, jak nazywany wielkim hitem i kamieniem milowym projekt potrafił obronić się przed upływającym czasem. Czy nadal jest to niezapomniane przeżycie i obowiązkowa pozycja na liście każdego szanującego się gracza? Ocena obok wskazuje już, że tak, choć poznawanie jej teraz związane jest z akceptacją pewnych wad i przeterminowanych rozwiązań.
Nie jestem zwolennikiem ułatwiania gier. Śmieszą mnie te rozpaczliwe komentarze w sieci w stosunku do poziomu trudności remasterowanego Crasha i nieraz z niedowierzaniem wysłuchuje opowieści znajomych, którzy dopiero na hardzie znajdują jakiekolwiek wyzwanie w nowych tytułach. Z biegiem lat dostrzegłem jednak, jak ważne są niektóre współczesne rozwiązania, mające na cele zwiększenie dynamiki zabawy, ale też nieco ułatwienie życia graczowi.
Uwaga, w dalszej części tekstu będę lekko spojlerował GTA IV.
Cyfra siedem, jak twierdzi wikipedia, jest traktowana w wielu mitologiach i religiach świata jako symbol całości i dopełnienia. Dla wielu z nas to także symbol szczęścia. I patrząc na historię wirtualnej rozrywki, wypada tylko się z tym zgodzić. Obecność siódemki w roku od co czterech dekad przekłada się na wywołujący szał radości zestaw premier, które nie tylko idealnie spełniają oczekiwania szerokiej grupy odbiorców, ale często przynoszą też rewolucję w mechanikach i całych gatunkach.