Recenzja Sniper Elite V2, pogromcy Ghost Warriorów
Co mają wspólnego "Frankenstein" i CI Games? Recenzja Enemy Front
Rzecz o tym, jak to jest mieć węża w kieszeni - recenzja Metal Gear Solid: Portable Ops
Czy byłbyś łaskaw zakończyć historię Rapture i Columbii? - recenzja BioShock Infinite: Burial at Sea - Episode Two
Mocny zawodnik z tego Starkillera - recenzja Star Wars: The Force Unleashed [PSP]
Słowo w obronie remasterów
Odkąd pamiętam, zawsze wolałem Star Trek od Gwiezdnych Wojen. To właśnie na nim się wychowałem, chłonąc za młodu odcinki The Next Generation emitowane w telewizji, choć nie tylko to zdecydowało o moim wyborze – po prostu spodobało mi się samo uniwersum, zawieszone w konkretnym miejscu na linii czasu, stanowiącej niczym w Mass Effect kontynuację obecnej. Ażeby zostać trekkerem*, potrzebowałem jeszcze kilkunastu lat, by móc obejrzeć wszystkie odcinki Star Trek: Dee Space Nine, u nas znanego jako Star Trek: Stacja kosmiczna. Cóż, ta przynajmniej nie podążała w ciemność pomimo jak to często bywa, średnio udanego, niepotrzebnego tłumaczenia.
Renesansowa Italia to cudowne miejsce – czerpiąca z dorobku starożytnych sztuka, architektura i literatura na stałe zapisały się na kartach historii. Do dziś podziwiamy geniusz i wszechstronność Leonarda da Vinci tudzież zgłębiamy rozprawy Machiavellego o idealnym państwie i jego władcy. Uznajemy ich dorobek za ogromny wkład w rozwój cywilizacji Starego Kontynentu, ale czy uwierzylibyście, gdybym Wam powiedział, że poza malowaniem, rozmyślaniem i gryzmoleniem aktywnie przeciwdziałali knowaniom Templariuszy dążącym do władzy nad światem, a niektórzy z nich byli Asasynami? W końcu „nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone”...
Granie w Dear Esther w czasie trwania E3 odbierałem jak relaksowanie się z książką przy kominku, gdy na zewnątrz szaleje burza. Spoglądasz w okno i widzisz ciężkie krople deszczu bębniące o szybę, korony drzew wijące się w makabrycznym tańcu, zaś palenisko okresowo drga z powodu zawiei. Wiesz, że ten świat jest jak najbardziej realny, lecz teraz kompletnie nieistotny – liczy się spokój i lektura, przenosząca czytelnika w dalekie krainy, niemo zadające mnóstwo pytań.
Niemal równe 5 lat temu pobiegłem do sklepu po swój, pecetowy egzemplarz nowego killera, od kilku miesięcy robiącego zamieszanie na konsolach. Zapowiadało się świeżutkie wówczas doznanie: otwarty świat, w którym gracz uprawia parkour niczym w Tomb Raiderze połączony z wykonywaniem zleceń rodem z Hitmana, a całość pozornie osadzono w średniowiecznych realiach, bo w istocie wszystko rozgrywa się współcześnie. Ekspedycji towarzyszyło ogromne podekscytowanie, mimo wad Assassin’s Creed dowiezione do niemal do samych napisów końcowych. Jesienią zadebiutuje szósta (biorąc pod uwagę wyłącznie duże platformy) część serii, a mnie, abstrahując od multum fantastycznych nowości wprowadzonych później, wciąż brakuje tego niepowtarzalnego klimatu Ziemi Świętej z czasów III Krucjaty…