No dobrze, odrobinę w tym tytule przesadziłem, bo możliwe, że część czytelników jednak słuchała tych dobroci. A już na pewno całkiem spore grono rozpoznaje zadziornego smoka z grafiki poniżej – bohatera gry o wybitnie odkrywczym tytule Spyro the Dragon. Co prawda ten fioletowy gad dochrapał się całej serii gier sygnowanych swoim imieniem, niemniej dzisiaj chciałbym się skupić na pierwszej części. I chociaż gameplayowo pozostałe dwie odsłony z oryginalnej (tworzonej przez Insomniac Games) trylogii są zdecydowanie lepsze, pod względem soundtracku – moim wysoce subiektywnym zdaniem – nie mają startu do pamiętnej „jedynki”.
Prawdą jest jednak, że wysiłek włożony w nagranie oprawy muzycznej tej gry doceniłem dopiero po latach. Kiedy jako młode, nieskalane rakiem elektronicznej rozrywki dziecię odpalałem Spyro the Dragon (#nostalgia), byłem zauroczony grą jako całością. Nie miałem do czynienia z innymi grami wcześniej, więc każdy element tej wydawał się być, naturalną koleją rzeczy, doskonały. Z tego też powodu długi czas myślałem, że mam w głowie wyidealizowany obraz produkcji, a muzykę uwielbiam, bo tak działa #nostalgia.
Lata leciały, ogranych tytułów w życiorysie przybywało i człowiek ogarnął kilka faktów odnośnie elektronicznej rozgrywki. Między innymi to, że w większości przypadków twórcy bagatelizują muzykę i traktują ją jako „drugorzędną” składową gier. Niech sobie będzie, niech jakoś ładnie wypełnia tło, a jeśli gracz zapamięta jakiś motyw muzyczny, to możemy, panowie, mówić o sukcesie. Oczywiście, generalizuję, ale gry, w których naprawdę przykłada się wagę do oprawy dźwiękowej, są raczej mniejszością. Niesłusznie, bo produkcje takie jak trzeci Wiedźmin (słowiański soundtrack pod batutą Marcina Przybyłowicza), czy też Skyrim (z muzyką od weterana branży, Jeremy'ego Soule'a) pokazują, że parę odpowiednio zagranych kawałków może budować atmosferę i świat gry nie gorzej, niż projekty lokacji i fabuła.
Dokładnie takie zjawisko ma miejsce w Spyro the Dragon. Powiedziałbym nawet, że tutaj ścieżka dźwiękowa posiada większe pole do popisu – pierwszy Spyro, jako przedstawiciel klasycznych platformerów 3D, gra z ery PSXa, nie przywiązuje wielkiej wagi do przedstawiania świata w sposób, jaki znamy ze współczesnych gier. Ekspozycja ogranicza się do prostego „jesteśmy w smoczym królestwie, mamy złych kolesi do sklepania, dużo klejnotów do zebrania i platform do skakania”. Już więcej o świecie smoków tłumaczy nam instrukcja gry*. Wobec tego budowanie tożsamości odwiedzanych przez nas lokacji w całości spada na barki oprawy audiowizualnej – a tutaj składowa „audio” wywiązuje się ze swojej roli znakomicie! Nie, żeby grafika zawodziła, bo na swoje czasy Spyro był technologiczną perełką, z renderowaniem umożliwiającym zarówno uwidacznianie licznych szczegółów z bliska, jak i kreowanie rozległych widoków. Ale my tu nie po to, żeby oglądać, lecz aby słuchać.
Człowiek nie spodziewa się, że te proste kilka akordów bezlitośnie wryje się w pamięć i będzie tam tkwiło przez długie lata. Nie spodziewa się również, że zdecydowana większość utworów będzie równie chwytliwa, jak motyw przewodni gry, co raczej rzadko się zdarza.
Wróćmy do budowania tożsamości świata. Szarżując, skacząc i szybując przez kolejne poziomy Spyro the Dragon, gracz przemierza różne baśniowe krajobrazy, pełne pałaców, wzorowanych na średniowieczne zamków, mistycznych wzgórz, czarodziejów i tego rodzaju tałatajstwa. Z drugiej strony baśniowość jest kontrapunktowana przez prześmiewcze projekty wrogów (że tylko wspomnę macochy posyłające na nas wrzeszczących mężów, poprzez trzepnięcie ich łychą od zupy w zadek) i samego Spyro, pozującego na małego cwaniaka. Oprawa muzyczna przez cały czas podąża za tym trendem, wiele kompozycji zaczyna się bardziej magicznymi nutami granymi na dzwonach lub cymbałach, by prawie zawsze w kompozycję z łokciami i buciorami wepchnęły się elektryczne gitary, wyrazista perkusja, czy organy Hammonda, nadające całości lekkości i zadziornego charakteru. Zarówno zestaw instrumentów, jak i same melodie (z ogromnym udziałem wspomnianych organów) zalatują progresywnym rockiem z lat 70. / 80. ubiegłego wieku. Prawie, jak gdyby kompozytorem był jakiś członek rockowego zespołu…
Wyczuleni na tanie chwyty pisarskie czytelnicy, dzięki umieszczonym przeze mnie trzem kropkom na końcu poprzedniego zdania, już wiedzą, że o rockowym zespole wspomniałem nie bez powodu. Insomniac Games wykazało się sporym pomyślunkiem i na stanowisko kompozytora ogarnęło całkiem ciekawą osobę – Stewarta Copelanda. Nazwisko może i za wiele Wam nie mówi, ale nazwa bandu The Police z całą pewnością już tak. Stewart był współzałożycielem zespołu i trudnił się w nim naparzaniem w perkusję, zaś po rozpadzie grupy muzyk zajął się między innymi komponowaniem muzyki do filmów. Spyro the Dragon był jego pierwszym projektem związanym z elektroniczną rozgrywką. Efekt jego pracy jednak z miejsca można określić, jako w pełni profesjonalny. Aż dziw bierze, że Stewart po wysmażeniu czegoś tak dobrego do gier komponował jeszcze jedynie cztery razy: do trzech kolejnych gier ze Spyro i jednego Alone in the Dark (The New Nightmare, żeby być ścisłym).
Zostańmy na chwilę przy Stewarcie, gdyż w sposobie jego pracy należy się upatrywać przyczyn tego, że soundtrack tak dobrze współtworzy atmosferę każdego z wizytowanych przez Spyro światów. Otóż Copeland nie zadowolił się ogólnym zarysem gry, screenami, filmikami i opisami dostarczanymi mu przez developerów w charakterze inspiracji. Nie, muzyk poprosił o kod gry, zataszczył do swojego studia Playstation i każdy z poziomów przechodził własnoręcznie, by wyrobić sobie zdanie o atmosferze w nim panującej. Dopiero po takim doświadczeniu zabierał się do komponowania utworu dla danej lokacji. Dla wszystkich zainteresowanych pracą Copelanda mam link do sympatycznego wywiadu z muzykiem, dotyczącego komponowania do Spyro the Dragon właśnie, przeprowadzonego przez magazyn Playstation Underground:
Możecie jednak zapytać, dlaczego akurat soundtrack do pierwszego Spyro uważam za najlepszy, skoro Copeland był na smoczym pokładzie przez cały czas, tworząc również muzykę do części drugiej, trzeciej i „nie koszernej” (bo już nie produkowanej przez Insomniac Games) czwartej. To nie tak, że jego prace z czasem robiły się gorsze. Po prostu klimat samych gier się zmienił, co pociągnęło za sobą odpowiednie zmiany w soundtracku.
O ile Spyro the Dragon jeszcze jako tako zachowywało spójną konwencję baśniowego świata smoków, tak jego sequele zaczęły serwować totalne pomieszanie z poplątaniem, rzucając fioletowego smoka w przeróżne zwariowane klimaty, od podwodnych miast, po futurystyczne metropolie. Za tą różnorodnością próbowała nadążyć oprawa dźwiękowa, w związku z czym utwory, choć bardzo dobre, są bardzo różne od siebie. Tymczasem soundtrack w obrębie Spyro the Dragon zachowuje wspaniałą spójność.
Wiem, brzmi abstrakcyjnie, ale zrozumiecie, o co mi chodzi, gdy wytłumaczę, jak Copeland to osiągnął. Po prostu bardzo wiele kompozycji w pierwszym Spyro wykorzystuje podobne akordy i motywy muzyczne, które są mielone na przeróżne sposoby, przez przeróżne instrumenty. W wyniku tego, odwiedzając kolejne światy, często mamy wrażenie słuchania czegoś nowego, ale zarazem doskonale znanego. Może przesadzam z popadaniem w analizę, ale te charakterystyczne, przewijające się wciąż motywy muzyczne stają się symbolem całego smoczego królestwa, a właściwie całej gry. Dzięki temu ścieżka dźwiękowa bardzo łatwo zapada w pamięć, a ledwie kilka nutek potrafi przywołać liczne wspomnienia z bardzo zróżnicowanych poziomów.
^Tutaj doskonale widać zjawisko „recyklingu” motywów muzycznych - porównajcie to z intrem do gry, które wrzuciłem na początku tekstu. A na marginesie, to jest właśnie kawałek, którego początek Copeland, jakby od niechcenia, machnął podczas wspomnianego już wywiadu. Skubaniec…
Sam Stewart Copeland chyba jest całkiem dumny ze swojej pracy nad Spyro the Dragon. W 2007 roku wydana została płyta The Stewart Copeland Anthology, która zgodnie z nazwą zbiera liczne godne uwagi utwory muzyka i – niespodzianka, niespodzianka! – jednym z nich jest utwór Jaques z pierwszego Spyro, w tym albumie widniejący pod nazwą Rain. Kawałek bardzo przyjemny, wobec czego zaszczyci on także i mój tekst:
Dzięki tej ścieżce dźwiękowej po dziś dzień polecam Spyro the Dragon – granie może nie wszystkim sprawi taką radochę, jak mojej osobie (moje przepotężne okulary nostalgii sprawiają, że uboga jak na dzisiejsze czasy mechanika gry nic nie odejmuje z radochy czyszczenia kolejnych poziomów)… Ale myślę, że warto chociaż trochę doświadczyć tego, jak soundtrack współgra z samą grą. Tym bardziej, że Spyro the Dragon obchodziło kilka tygodni temu 18. rocznicę wydania, a w jaki inny sposób uczcić osiemnastkę smoka, jeśli nie poprzez poznanie / odświeżenie sobie jego gry?
*To były cudowne czasy, w których instrukcja stanowiła małe kompendium wiedzy o grze, nie tylko tłumacząc sterowanie i podstawy rozgrywki, ale skrótowo zarysowując świat, fabułę i główne postacie. Jedyne, co w tym wszystkim irytowało, to polskie tłumaczenia, które potrafiły straszyć kwiatkami w stylu „Get’em, Spyro!” przetłumaczonego jako „Dostań ich, Spyro!”…
Ilustracja tytułowa skomponowana z kilku pożyczonych fragmentów innych obrazków, których źródeł nie ma sensu wymieniać. Ewentualnie warto wspomnieć, że tłem jest screen z odpicowanej na Unreal Engine 4 lokacji ze Spyro the Dragon - link dla zainteresowanych (klik!).