Chwile jakie spędziłem ze Steep przypomniały mi stare dobre czasy, gdy grało się we wszystko, a każdy tytuł był czymś nowym, ciekawym i wspaniałym. Nie miało znaczenia, czy w grze się strzela, bierze udział w zimowej olimpiadzie lub walczy w zawodach karate - bez względu na gatunek gry miały to "coś". Na tle przeróżnych Assassynów, Farkrajów, CODów i remasterów Steep istotnie się wyróżnia ze swoim tematem sportowego sandboksa, ale niestety tego „czegoś” nie ma. Szybko odkryłem, że milej mi się wspomina dawne czasy, niż patrzy na to, co się dzieje na ekranie.
Czy dzisiaj rynek nadal tak chętnie chłonie najróżniejsze gatunki i tematy gier? Z jednej strony nie, co wydawcy dobrze wiedzą, serwując nam każdego roku to samo. Nie przeszkadza to jednak odnosić sukcesów niektórym mniejszym grom niezależnym, wracającym do dawno nie widzianych pomysłów. Kłopot ze Steep polega na tym, że nie jest to mała gra niezależna, podejmująca niszowy temat, a produkt wyceniony na 60 euro - tyle samo co GTA V, Watch Dogs 2, Battlefield itp. Umieszczając Steep w tej kategorii Ubisoft robi podobny błąd, co Electronic Arts z datą premiery Titanfall 2. Gra miałaby może szansę być fajną odskocznią od ciągle tych samych marek, ale nie w tej kategorii, do jakiej aspiruje.
Już w Karpaczu jest ładniej
Choć prezentacja na targach E3 mocno mnie wynudziła, nie skreślałem Steep z góry i z ciekawością uruchomiłem wersję demonstracyjną beta. Ta szybko zmieniła się w rozczarowanie, bo Steep wypada nieco blado. W oczy rzuca się przede wszystkim mocno średnia grafika i to z detalami Ultra, a całość przypomina bardziej grę mobilną. W Battlefield 1 łańcuchy górskich szczytów zapierają dech fotorealizmem, gdy lecimy nad nimi myśliwcem, a tu…
Góry w Steep wyglądają jak sztucznie generowane wypukłości płaskiej powierzchni, niczym demo z 3D Marka 10 lat temu. W każdym kawałku mapy aż widać rękę grafika poprawiającą tu i ówdzie maszynowo i bezdusznie stworzone „pagórki”, by ułożyły się w przejezdną trasę. To wszystko okraszone jest dwoma modelami drzew - cienką witką i zieloną choinką, tu i ówdzie zagęszczającymi się na zasadzie kopiuj - wklej, oraz chmurami na niebie, żywcem wyjętymi z Mafii 3. Wszelkie obiekty typu chaty, studnie, wioski są bardzo uproszczone, jedynie tekstury dają radę. Na plus wyróżnia się też postać naszego zawodnika.
Przez taki zabieg, nie tylko krajobraz, ale i trasy są po prostu puste i brzydkie. Śmiganie na nartach poza misjami nie sprawia przyjemności. Sandoboksowy, otwarty świat straszy i wygania do widoku mapy, by korzystać z szybkiej podróży. Otoczenie jest mało ciekawe, nieładne i zbyt monotonne, by je zwiedzać! Szkoda, że nie stworzono kilku mniejszych map, ale dokładnie odwzorowanych na podstawie prawdziwych lokacji. Sukces Deluxe Ski Jump pokazał, że piękna grafika nie jest ważna, by gra wciągała, ale raz - „Małysz” nie kosztował 60 euro, a dwa - rozgrywka w Steep nie wciąga w takim samym stopniu.
J i L są za daleko od WSAD
Do dyspozycji mamy kilka dyscyplin - jazda na nartach, na snowboardzie, szybowanie w specjalnym wingsuicie i paragliding. Każda przejażdżka zaciekawia na początku - jest trochę urozmaiceń - tu trzymamy się blisko towarzysza, tu musimy skakać i wykonywać ewolucje czy celujemy w odpowiedni punkt szybując. Przez chwilę Steep wydaje się nawet taką Forza Horizon na nartach - przemierzamy górskie szlaki, by wyszukiwać konkurencje i rywalizować z czasem, SI lub innymi graczami. Ciekawość jednak szybko zostaje zaspokojona i o ile nie jesteśmy wielkimi miłośnikami białego szaleństwa - zapał mija. Każda aktywność byłaby fajna sama w sobie jako niewielka część zupełnie innej gry, np. zjechanie na nartach w Ghost Recon. Podane hurtowo w jednej grze są nudne i niestrawne na dłuższą metę.
Jeśli nie mamy joypada, sterowanie na klawiaturze może wydać się przekombinowane. Czasem trzeba trochę powalczyć z grą, by załapać podstawy dobrego zjazdu. Zabrakło tu takiej intuicyjności, pozwalającej od razu „wsiąknąć” w grę. Autorzy są chyba tego świadomi, bo przed niektórymi wyścigami odtwarzany jest niezwykle długi i nudny film, pokazujący jakie klawisze, w jakiej kolejności i momencie trzeba wcisnąć, żeby zrobić coś fajnego.
Odniosłem wrażenie, że w pewnym sensie gra jest zbyt uproszczona, by być realistyczną symulacją zjazdów po śniegu i zbyt poważna i skomplikowana na wesołą, szaloną zręcznościówkę. Dobrze prezentują się za to animacje zawodników, podobało mi się też kółko szybkiego wyboru, w którym momentalnie zmienimy sprzęt bez wychodzenia do menu, a widok z kamery GoPro zapewnia kolejną porcję ciekawych doznań, ale ponownie - tylko na chwilę. Steep daje nieustanne poczucie obcowania z grą na tablet, w której najlepiej sterowałoby się balansując ekranem. Wspólne ściganie w kilka osób, niczym misje w Ghost Recon i The Division mogą okazać się klapą, gdy nie znajdziemy aż tylu chętnych do zabawy.
Grze zdecydowanie pomogłoby obniżenie ceny do poziomu 15-20 euro. Wtedy na kupno zdecydowało by się zapewne trochę tych niezbyt lubiących zimę graczy. Na razie jest to pozycja dla garstki zapaleńców, którzy do czerwca organizują wyprawy na lodowiec, byle tylko pośmigać na białym puchu. Z drugiej strony będąc aż tak wielkim fanem, oczekiwałbym w tego rodzaju produkcji autentycznego sprzętu prawdziwych firm i ogromnych możliwości personalizacji wyglądu postaci. Zmieniać kurtki, narty i deski na przeróżne Uvexy, Atomiki i Rossignole, a nie tylko ubierać wariackie czapki.
Wprawdzie wszystkie wrażenia i odczucia opierają się na niewielkim demie wersji beta i w ostatecznej wersji może jeszcze gra czymś nas zaskoczy, jednak obstawiałbym na 90 procent, że Steep doczeka się błyskawicznie różnych obniżek. To Ford Mondeo, który próbuje się sprzedać jako Aston Martin. Gdybym kupił Steep w ciemno, po zagraniu czułbym się trochę jak narciarz, któremu obiecano dwa tygodnie w Zell am See, a wylądował na tydzień w Szklarskiej - i to w okresie ferii zimowych województwa mazowieckiego.