Recenzja Dragon's Lair Trilogy – radość dla oldbojów - Brucevsky - 26 stycznia 2017

Recenzja Dragon's Lair Trilogy – radość dla oldbojów

Niecałe dwie godziny – tyle zajęło mi ukończenie trzech gier wchodzących w skład zestawu Dragon’s Lair Trilogy. To było krótkie, intensywne, ale też bardzo ciekawe doświadczenie. Nadrobienie liczący dobre trzy dekady klasyków przyszło mi bez bólu zębów, dało nawet trochę frajdy i co widzicie po ocenie okazało się dobrą decyzją. Inna sprawa, że jakoś też niespecjalnie mogę ten zestaw wszystkim wokół polecać. Po szczegóły zapraszam do recenzji. 

Na omawianą trylogię składają się Dragon's Lair, Dragon's Lair II: Warptime i Space Ace. Każda to rysunkowa, ładnie animowana, utrzymana w humorystycznym tonie opowieść, którą doświadczeni bracia i siostry w graniu poznają w kilkanaście minut. Być może co młodsi czytelnicy nie wiedzą jeszcze jak się w to gra, więc pora na kilka słów wyjaśnienia. Każda z tych oszałamiających posiadaczy konsol i komputerów w latach osiemdziesiątych XX wieku produkcji to jeden wielki quick time event. Na ekranie przedstawiane są kolejne sceny, w których rycerz Dirk lub dzielny Ace muszą walczyć o przetrwanie, a zadaniem gracza jest im w tym pomóc, wciskając w odpowiednim momencie jeden z czterech przycisków kierunkowych lub ten akcji. Tylko tyle. Dzisiaj takie fragmenty stanowią małą część takiego na przykład God of War, kiedyś były całymi grami (a nie, czekajcie, dopiero przypomniałem sobie o Heavy Rain).

Z całego zestawu najlepsze wrażenie zrobiła na mnie część otwierająca cykl. Może to efekt pierwszego wrażenia i nowych doznań, może lepszego rozłożenia checkpointów i mniejszych kłopotów z ukończeniem gry. Bawiłem się w każdym razie zdecydowanie najlepiej, obserwując fajtłapowatość ruchów Dirka i jego mniej lub bardziej szczęśliwe zmagania z bestiami z zamku i setkami pułapek. Całość była trudna, ale jednocześnie nie na tyle, by frustrować. Tempo pojawiania się kolejnych ikonek było odpowiednie na tyle, że byłem w stanie oglądać stworzone przez twórców animacje, a nie tylko wypatrywać kolejne polecenia.

Warptime poprzeczkę zawiesił dużo wyżej, co w moim przypadku odbiło się na dużo mniejszej przyjemności z zabawy. Raz, że checkpointy ustawiono w sporych odległościach od siebie, zmuszając graczy do bezbłędnego pokonywania każdej mini-historyjki budującej całą opowieść. Nie jest to zadanie łatwe, bo na ekranie dzieje się bardzo wiele, polecenia zmieniają się szybko i kolejne sekwencje wymagają niezłego refleksu. Dwa, że całość jakby przyspieszono, więc jest trudniej oglądać animacje, bo trzeba koncentrować się na pojawiających się przy krawędzi ekranu komendach. Space Ace cierpi z podobnych powodów. Szybko więc wychodzi na to, że z czterdziestu minut gry trzy czwarte poświęciliśmy na powtarzanie konkretnych fragmentów.

Dwie godziny na ukończenie trzech gier? To nie może się opłacać z ekonomicznego punktu widzenia. Zakładam jednak, że w trylogię rysunkowych produkcji nie będą inwestować gracze szukający po prostu nowego tytułu do ogrania, a kolekcjonerzy lub starzy wyjadacze, którzy pragną przeżyć podróż w czasie. Im Dragon's Lair Trilogy mogę polecić, bo wszystkie klasyki skonwertowano na Wii ze starannością, dodając też np. wersje automatową i reżyserską do wyboru. Twórcy pozwolili też modyfikować liczbę kontynuacji, poziom trudności, więc ogólnie podeszli po ludzku do tematu. Mnie zawsze ciekawiło, jaka była ta słynna przygoda Dirka i cieszę się, że w końcu miałem okazję ją poznać. Jeśli masz podobnie, polecam. Pozostałym sugeruję YouTube lub QTE z God of War.

Co testuję po Dragon's Lair Trilogy? Odpowiedź na to pytanie możesz poznać, odwiedzając profile Gralingradu na Facebooku i Twitterze.

Brucevsky
26 stycznia 2017 - 20:50