Po czasie - minirecenzja Doktora Strange'a - Kamil Brycki - 3 marca 2017

Po czasie - minirecenzja Doktora Strange'a

Jestem fanem filmów Marvela. Za każdym razem, kiedy mam ochotę na wciągający seans, który jednak nie wymaga od mojego umysłu wiele pracy, decyduję się na film na podstawie któregoś z niezwykle popularnych komiksów. Marvelowe uniwersum filmowe jest cały czas poszerzane, więc nigdy nie narzekałem w tej materii na nudę, a ostatnio jego częścią stał się jeden z moich ulubionych aktorów - Benedict Cumberbatch, który podjął się przedstawienia światu nowej interpretacji Doktora Strange’a. Czy Sherlock sprawdził się również w roli chirurga-czarodzieja?

Strange jest doktorem - dokładniej chirurgiem - rozpoznawalnym i osiągającym wiele sukcesów w medycznym świecie. Jest pewny siebie, arogancki i niesamowicie bogaty, choć oszczędzanie nie należy do jego najmocniejszych stron. Poznajemy go chwilę przed wypadkiem samochodowym, w którym traci panowanie nad swoimi rękami i staje się niezdolny do wykonywania pracy jako chirurg. 

Fabuła jest poprowadzona w typowy, marvelowski sposób - na początku widzom pokazuje się bohatera i jego najbliższe otoczenie, potem dzieje się coś, co całkowicie odmienia jego życie, a on, w większości przypadków, dziwnym zbiegiem okoliczności staje się superbohaterem. Strange w poszukiwaniu sposobu na uleczenie swoich rąk trafia do tajemniczego klasztoru, z którego wychodzi już jako czarodziej gotowy do walki ze złem panującym w świecie. Do tego zostaliśmy już przyzwyczajeni, owszem - i kiedy wszystkie przystanki na trasie „typowa historia” zostały już zaliczone, można wziąć się za prawdziwą magię.

(New York Times)

Jest to pierwszy tak mocno mistyczny film Marvela i muszę przyznać, że wyszedł on bardzo, ale to bardzo dobrze. Jest to w głównej mierze zasługa niesamowitego zespołu od efektów specjalnych oraz dyrektora (dyrektorów) kreatywnych, którzy odpowiadają za wizję magii przedstawioną w Doktorze Strange’u. Wszystkie czary, zmiany wymiarów, magiczne przedmioty, planety, każda walka i pościg tak bardzo cieszą oczy, że aż szkoda wychodzić z kina. Taki film po prostu trzeba zobaczyć pierwszy raz w IMAXie lub chociaż na nieprzyzwoicie dużym telewizorze, aby w pełni odczuć radość z jego oglądania. Bo jak inaczej cieszyć się walką w pionie i poziomie, zawijającymi się drogami i budynkami czy świetnym efektem lustrzanego wymiaru? 

Na szczęście poza efektami Doktor Strange ma również kilka innych rzeczy do zaoferowania. Świetnie zagrane główne postaci (Beetlejuice Combersnatch znów błyszczy), piękne scenerie, spora dawka niezłego humoru i ciekawe spojrzenie na walkę z tym-wielkim-złym to elementy, które również mocno wpływają na pozytywny odbiór całego filmu. Brakowało mi tylko trochę więcej walk w stylu pierwszej, otwierającej film, no ale bądźmy ze sobą szczerzy - i tak w filmie Marvela na ilość epickich starć narzekać nie można. Biorąc jednak to wszystko pod uwagę, nie przeszkadzała mi nawet miałkość antagonisty i inne niedoróbki, które pewnie się przez film przewinęły. Doktor Strange jest po prostu w ścisłej czołówce filmowego uniwersum Marvela.

Już prawdopodobnie nie będziecie mieli okazji wybrać się do kina na Doktora Strange’a, ale nie szkodzi - warto obejrzeć go również i w domowym zaciszu, ponieważ jest to jeden z najlepszych filmów o komiksowym superbohaterze. Nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać na kolejną część - a nawet jeśli i nie na bezpośredni sequel, to na wprowadzenie Strange’a do którejś z innych marvelowych historii. Dla wszystkich fanów, oczywiście pozycja obowiązkowa.

Kamil Brycki
3 marca 2017 - 09:50