Od rozdania tegorocznych Oscarów (nazywanych przeze mnie pieszczotliwie Leonami, na cześć wiadomo kogo) minęła już ładna chwila. Emocje zdążyły opaść. Piękne kreacje wróciły do szaf albo poszły na aukcje charytatywne. O wpadkach na jakiś czas zapomniano. Jednakże najważniejsze w tym wszystkim przecież były, są i będą filmy. Czas przypomnieć sobie o niektórych z nich, a inne po prostu nadrobić. Do dzieła!
Filmy, których zwykły kinoman nie zawsze ma czas i okoliczności obejrzeć w kinie na przestrzeni roku, a które przecież warto poznać i – w miarę możliwości – wyrobić sobie na ich temat własne zdanie. Kontrowersje kontrowersjami, krytycy krytykami i nagrody nagrodami, każdy z nas ma prawo do oceny, z którego to prawa mam właśnie zamiar skorzystać.
Tym wpisem chciałbym rozpocząć cykl kilku(nastu) moich recenzji, czy też jak kto woli opinii odnośnie filmów, które w jakimkolwiek stopniu miały styczność z tegorocznymi Nagrodami Akademii Filmowej i które jednocześnie miałem przyjemność (bądź też nieprzyjemność) zobaczyć. Część z nich jest już – jakkolwiek by to brzmiało – zapomniana w natłoku coraz to nowych premier, część miała już bądź będzie miała niedługo premierę na DVD/BluRay, co stanowi dobry moment na krótkie przypomnienie, a jeszcze inna część nie schodzi z nagłówków portali zajmujących się kinematografią.
Chciałbym, żeby podobnie było z tym krótkim cyklem. By przypomniał on niektóre filmy sprzed paru miesięcy i by równocześnie stanowił pewien pretekst do odnowienia dyskusji na ich temat z jednej strony, a także mobilizację dla mnie, by podzielić się swoim zdaniem, a czasem po prostu nadrobić dany film z drugiej strony. Czy się to uda? Czas pokaże.