Recenzja filmu AMOK - Improbite - 12 kwietnia 2017

Recenzja filmu AMOK

Wchodząc na salę kinową nie wiedziałem nic na temat Krystiana Bali oraz jego książki „Amok” i szczerze powiedziawszy, cieszę się, że nie interesowałem się tym zbytnio.

Zanim zdecydowałem się pójść na projekcję, przez kompletny przypadek obejrzałem fragment programu, gdzie reżyserka mówiła, że podczas tworzenia filmu nie współpracowała z autorem książki. Jest to więc jej artystyczna wizja. Po obejrzeniu tej produkcji nasuwa mi się jedno pytanie: Jak córka Agnieszki Holland mogła stworzyć coś takiego?

W 2003 tajemnicze, niewyjaśnione do dziś morderstwo biznesmena wstrząsnęło całym krajem. Mówiono o tym w Polsce i na całym świecie. Opisano je w książce, która stała się podstawą scenariusza nowego filmu Kasi Adamik o tym samym tytule. Fabuła opowiada historię ponownie otworzonego śledztwa w sprawie śmierci Rostowskiego. Wznowiono je po tajemniczym anonimie, gdzie autor nie tylko wie, kto zabił, ale opisał to też w książce….

Naszym protagonistą zaraz obok Krystiana Bali (Mateusz Kościukiewicz), jest inspektor komendy policji we Wrocławiu - Jacek Sokołowski (Łukasz Simlat), który za wszelką cenę pragnie rozwiązać tę makabryczną zagadkę.

I teoretycznie tutaj powinna zacząć się właściwa fabuła filmu... Im dalej się ona rozwija, tym bardziej film udowadnia, że jej tam po prostu nie ma. Mamy jedynie do czynienia z przebłyskami, pomiędzy chaotycznym zlepkiem scen oraz wątków, które można by spokojnie wyciąć. Produkcja cechuje się bowiem brakiem spójności pod każdym względem.

Całość skupiona jest na rozwiązaniu sprawy. Od chwili rozpoczęcia faktycznego śledztwa występuje swoistego rodzaju pojedynkiem pomiędzy protagonistami, co sprawia, że ich postacie są jeszcze bardziej odrealnione. Pojawiają się nawet tematy religijne - koncepcja wszechwiedzącego i wszechobecnego Boga, co w kontekście fabuły, nie prowadzi praktycznie do żadnych konkluzji.

Z jednej strony mamy Sokołowskiego, który stara się ciągnąć Balę za język, chociaż wie, że nie dowie się nic nowego. Z drugiej strony Bala sprawia wrażenie, jakby chciał pomóc koledze, niemniej jednak prowadzi jednocześnie oddzielne śledztwo. Wątek ten pozwala nam zobaczyć, jak między nimi zawiązują się specyficzne relacje, jednak nie ma to później najmniejszego znaczenia i w zasadzie wydaje się jakby ich “znajomość” od początku była czymś, co nie ma racji bytu w świecie pozaekranowym.

Nie wiem, w jakim celu w filmie pojawia się wątek żony Bali (Zofia Wichłacz), który stanowi uzupełnienie fabuły. Warto zaznaczyć, że stanowi on zbędny zapychacz, który nie sprawia, że film jest ciekawszy.  

Kolejną rzeczą, która zupełnie nie pasowała do całości i wydawała się tam wrzucona tylko po to, by dodać element komiczny jest scena w komendzie, gdzie paru policjantów debatuje na temat lektury i tego, czy faktycznie są tam jakieś dowody. Zachowują jakby uczestniczyli w zebraniu klubu książki. Nie wiem, co twórcy chcieli przedstawić, ale na zorganizowaną pracę policyjną to nie wygląda. W przypadku niektórych dialogów widać, że były one pisane na wzór tych z “Pitbulla” Vegi. Są pełne przekleństw, które miały sprawiać wrażenie śmiesznych, ale i nawet one tutaj nie pomogły.

Następnym problemem jest to w jaki sposób rozłożone zostały akcenty w produkty. Simlat robi 80% całości filmu, Kościukiewicz 15%, a wszyscy inni aktorzy łącznie z fabułą i muzyką to pozostałe 5%. Gdyby rozłożyć to wszystko inaczej mogliśmy dostać coś lepszego.

Wiecie, że o muzyce w filmach mogę poświęcać oddzielne akapity. Tutaj nie napiszę nic dobrego, ponieważ po prostu się nie da. Fakt, muzyka jest, ale w żaden sposób nie wpisuje się w fabułę. Jest tam dodana, bo jakaś musi być. Nie buduje klimatu, napięcia, niczego. Momentami jest nawet tak głośna, że wprowadza widza w dezorientację, co sprawia, że zapomina on o tym, co przed chwilą widział na ekranie.  

Wiedziałem, że idąc na ten film, nie mogę spodziewać się czegoś wyjątkowego. Chciałem wstępnie wystawić tej produkcji 5/10 (kredyt zaufania), co i tak byłoby zbyt wysoką oceną. Jednak po obejrzeniu stwierdzam, że ocena 2,5/10 jest adekwatna do tego, co zobaczyłem. Jak napisałem wyżej nie ma tu ani fabuły, ani muzyki. Dodatkowo montaż psuje cały efekt. Jedne, za co mogę dać te 1,5 punktu to potencjał i 1 punkt za Łukasza Simlata, który pokazał, że potrafi wyciągnąć ze swojej postaci to, co najlepsze.

Ocena jest niska, dlatego nietrudno się domyślić, że odradzam pójście na „Amok” Katarzyny Adamik, a nawet powiem więcej: Nie sięgajcie po książkę, która była materiałem wyjściowym dla filmu, bo ja jestem na etapie, gdzie zastanawianie się, co jest gorsze. Możecie iść na ten film, jeśli nie macie niczego lepszego na oku, ale ja pieniędzy wydanych na bilet nie zwrócę, bo ostrzegałem, że to jest beznadziejny film.

Improbite
12 kwietnia 2017 - 17:28