Recenzja filmu Obcy: Przymierze. Lepszy ale wciąż trochę Prometeusz - fsm - 13 maja 2017

Recenzja filmu Obcy: Przymierze. Lepszy, ale wciąż trochę Prometeusz

Uniwersum Alien to kinowe dziedzictwo wielkiej wagi, nic więc dziwnego, że powrót po dekadach musi budzić emocje. Długo oczekiwany Prometeusz pojawił się 5 lat temu i wielu rozczarował - atmosfera i obrazy były znajome, ale opowieść i bohaterowie miotali się, nie mogąc odnaleźć właściwego miejsca. Przyznaję jednak, że mimo głupich naukowców, ciężkiej symboliki i niepotrafiącej skręcać Meredith Vickers, film zapamiętałem jako doznanie całkiem pozytywne. Jak w takiej sytuacji wygląda moje starcie z filmem Obcy: Przymierze?

Całkiem dobrze, a momentami nawet bardzo dobrze. Ridley Scott wysłuchał narzekań fanów i tym razem rzeczywiście postarał się dostarczyć film godny słowa "obcy" w tytule. Oczywiście Przymierze nie jest w stanie wygrać ani z Ósmym pasażerem Nostromo, ani Decydującym starciem, ale na pewno jest krokiem w dobrą stronę.

Przymierze stoi w rozkroku między nie do końca "obcym" filmem z 2012 roku, a dziełami Scotta i Camerona, które ponad 3 dekady temu na wieki zapisały się w historii kina. Na szczęście tym razem film wydaje się wiedzieć, w jaką stronę podąża, dzięki czemu całość łatwiej zaakceptować - z całą masą świadomych nawiązań do przeszłości. Bo historia, którą serwuje nam reżyser, jest dobrze znana. Leci sobie statek, statek odbiera tajemniczy komunikat, statek leci sprawdzić temat, a po lądowaniu dzieją się różne rzeczy. Udało się jednak pozmieniać różne detale, dorzucić garść nowości i pokazać to wszystko na tyle dobrze, że za gotowe dzieło nikt nie musi się wstydzić.

Statek Przymierze wiezie 2000 kolonistów do odległego świata. Gdy podczas standardowego kosmicznego ładowania baterii dzieje się dosyć istotne "ups", pojawia się wspominany komunikat. Oto gdzieś bliżej wylądował człowiek i owa planeta wygląda na idealną do podtrzymania ludzkiego życia. Skoro lot w jej kierunku to zaledwie kilka tygodni (kontra 7 lat do celu), a korekta kursu jest niewielka, trzeba to sprawdzić. Ekipa ląduje na powierzchni, Przymierze zostaje na orbicie, a potem...

A potem byłyby spoilery (których, niestety, zwiastunom nie udało się uniknąć), więc nie drążę dalej. Skupię się na bohaterach. Jest religijny pan kapitan, którego wiara w dużym stopniu definiuje jego postępowanie. Jest dziarska Daniels, trzeźwo myśląca, silna babka. Jest szarżujący pilot Tennesee, banda mniej lub bardziej charakternych pozostałych członków załogi i jest ich dwóch. Walter, android przydzielony do pomagania ekipie Przymierza, i David, syntetyk znany z Prometeusza. Wszystkie najważniejsze postacie są "jakieś" i w przynajmniej kilku momentach nie zachowują się jak skończeni idioci. Takie typowo "no co ty robisz?!" sytuacje są dwie, ale widać ewidentny postęp w tym temacie.

Scenariusz filmu trzyma się kupy - jestem pewien, że narzekań będzie dużo mniej niż 5 lat temu. Główny scenarzysta ma w teczce sporo udanych produkcji (Gladiator, Rango, Skyfall) i całkiem zgrabnie połączył Prometeusza z klasycznym klimatem Obcego. Dowiemy się, co spotkało Shaw i Davida, poznamy motywacje tego drugiego, będzie miejsce na spokojne budowanie napięcia i kilkanaście minut wbijającego w fotel kosmicznego dreszczowca. Oczywiście znowu nie uniknięto walącej po oczach (i uszach) symboliki, która może wywołać grymas u niektórych widzów, ale nie zapomniano o najważniejszym - starciu człowieka z perfekcyjnym drapieżcą. Drapieżcą, który ma kilka momentów chwały, ale nadal pozostaje w cieniu swoich starszych (a chronologicznie młodszych) braci.

Przymierze przy tym wygląda i brzmi fantastycznie. Zdjęcia Dariusza Wolskiego pokazują obcy świat w ślicznych, zimnych kadrach. muzyka Jeda Kurzela udanie nawiązuje do klasyki, a zauważalna obecność zacnego gore wywoła uśmiech na twarzach weteranów. Tylko czy będą oni w stanie zapomnieć o potknięciach Prometeusza i spojrzą z optymizmem w przyszłość? Jeśli trzeci nowy Obcy wykona takim sam jakościowy skok,w końcu dostaniemy Aliena godnego wielu wyróżnień.

Wyszedłem z kina zadowolony. Fassbender to mistrz świata i jego podwójna, bardzo istotna fabularnie, obecność w tym filmie to prawdziwa uczta. Katherine Waterson dobrze wygląda z karabinem i wcale nie jest dużo gorsza od Ripley, tylko jeszcze nie miała okazji tego pokazać w pełnej okazałości. Danny McBride zaskakuje tym, jak dobrze odnajduje się w międzygwiezdnym horrorze, a cała reszta mniej znanych twarzy dziarsko dotrzymuje kroku najważniejszym bohaterom (nawet jeśli od razu giną). Ridley Scott w tym filmie wielokrotnie cytuje sam siebie, ale ma do pomocy naprawdę zdolną ekipę i w ogólnym rozrachunku Obcy: Przymierze to solidna, krwawa, intrygująca kosmiczna przygoda z pomysłem (na 7+).

fsm
13 maja 2017 - 21:32