Nowy-stary Stone Sour - recenzja płyty Hydrograd - fsm - 4 lipca 2017

Nowy-stary Stone Sour - recenzja płyty Hydrograd

Rzucamy okiem na okładkę - Hydrograd nie ma klasycznego logo Stone Sour. Rzucamy okiem na skład zespołu (zakładając, że sprawdzanie wieści ze świata rocka nie należy do Waszej codzienności) - Hydrograd powstał bez udziału gitarzysty Jima Roota, basista zresztą też jest nowy. Czyli nowy start dla ekipy z 25-letnim doświadczeniem?

Wszyscy w ekipie, z Coreyem Taylorem na czele, twierdzą dokładnie to: Hydrograd to odejście od znanego Stone Sour, album bardziej klasyczny, rock'n'rollowy i hard rockowy do samego rdzenia. Taylor zdobył się nawet na wyznanie, że to najlepsza płyta, jaka nagrał od czasu pierwszego albumu Slipknot. No ale przecież każdy artysta uwielbia chwalić swoje nowe dzieło, szczególnie w okolicach jego premiery. Sprawdzam, panie Taylor!

Hydrograd to 15 nowych kompozycji składających się na ponad godzinę muzyki. Dużo. I, jak się okazało po kilku przesłuchaniach, za dużo. Na szczęście ogólne wrażenie jest jak najbardziej pozytywne. Nóżka tupie, dynia trzącha, a ręka sama składa się do air guitar.

"Hello, you bastard!" Fajne instrumentalne intro odpowiednio nastawia słuchacza na godzinę muzyki. Dosłownie i w przenośni gra gitara. Pierwszy "normalny" utwór to dziwnie zatytułowany Taipei Person/Allah Tea - wjeżdża konkretnie, tempo jest szybkie, muzycy szaleją, Corey krzyczy. Podoba się, ale wszystko wskoczyło na swoje miejsce dopiero za drugim razem. Od pierwszego usłyszenia natomiast brutalnie mnie wziął Knievel Has Landed, w tym momencie chyba najlepszy numer na Hydrograd. Soczysty pomruk basu, ciężki riff i dobra, arenowa zaśpiewka czynią z tego utworu "instant classic".

Kontynuujemy dobrą passę - numerowi tytułowemu brakuje może ciut ciężaru, a refren jest tylko ok, ale to i tak więcej niż bardzo przyzwoita kompozycja. Następne dwa utwory to singlowe combo - Song #3, które "podoba mi się, bo już je wcześniej słyszałem" (innymi słowy jest to dobry radiowy singiel) oraz pierwszy smaczek z nowej płyty, Fabuless (pieśń o pustych celebrytach ilustrowana wesołym teledyskiem). Zaskoczyła mniej solidna dawka agresji i z miejsca zacząłem z większą niecierpliwością czekać na cały album. Ale, cytując wspomniany otwór, "it's all downhill from here" (w tym pesymistycznym znaczeniu).

W samym środku Hydrograd traci pazur, energia nieco siada. Nadal jest hałas, ale wkrada się lekkie znużenie mimo prób urozmaicenia klimatu. 4 następujące po sobie utwory są albo poprawne (Thank God It's Over oraz The Witness Trees, na szczęście ten pierwszy jest energetyczny, a drugi ma fajny tekst), albo nijakie (Red Rose Violent Blue), albo są w stylistyce contry. St. Marie to przykład na to, że panowie ze Stone Sour dobrze czują się w niemal każdym gitarowym gatunku, ale to nie powód, by się za coś takiego brać. Utwór jest rzetelnie zrobiony, ale ja country nie lubię, więc St. Marie też nie.

Hydrograd wraca do pierwszej ligi na finałowe 4 utworów. Zanim się pojawią mamy jeszcze jeden rzemieślniczo wykonany, solidny hard rockowy numer, ale dopiero Whiplash Pants okazuje się tym ciosem prosto w pysk, którego być może wielu z Was oczekiwało. Spokojne intro, a potem agresywny, niemal slipknotowski krzyk wściekłości i ściana dźwięku. A gdy pomyśleć, że podobno Tayor napisał tę piosenkę myśląc o swoich dzieciach, gdy te są niegrzeczne, robi się jeszcze weselej. Friday Knights w udany sposób żeni ciężkie gitary i zaraźliwa melodyjność, a Somebody Stole My Eyes to jeszcze jedna szalona, gitarowa jazda i jeden z mocniejszych numerów na płycie, który ustępuje miejsca długiemu i balladowemu finałowi.

Płyta Hydrograd zaskakuje tym, że jest tak bezwzględnie klasyczna i bardzo mocno rockowa. Dotąd panowie częściej mieszali piosenki agresywne z tymi przyjaźniejszymi. Tym razem zaledwie dwa-trzy utwory można potraktować jako te lżejsze, spokojniejsze. Cała reszta to mniej lub bardziej udana kawalkada riffów, solówek (och, jak dużo tu jest solówek - nowy gitarzysta chyba chce się popisać) i bezwzględnego rytmu. Głos Taylora to jeden ze skarbów amerykańskiej kultury, cieszy więc jego dobre wykorzystanie. Gdyby tylko Hydrograd był albumem krótszym, pozbawionym kilku niepotrzebnych (mym zdaniem) utworów, byłoby naprawdę wyśmienicie. A jest po prostu dobrze.

fsm
4 lipca 2017 - 14:38