W co gracie w weekend? #266: Dragon Quest XI - Wielki powrót smoczej serii - squaresofter - 8 września 2018

W co gracie w weekend? #266: Dragon Quest XI - Wielki powrót smoczej serii

Na najnowszą odsłonę Dragon Questa czekałem 12 lat. Przez ten czas Square Enix robiło z tą serią wszystko co chciało, ale nie potrafiło zrobić jrpga przeznaczonego dla samotnego gracza, takiego jak Dragon Quest VIII na PS2. Zamiast wyprodukować DQIX na PS3, to wydali go na NDSa i była to gra przeznaczona do kooperacji dla czterech graczy, gdzie kierowaliśmy jedynie awatarami pozbawionymi osobowości. Z DQX było jeszcze gorzej, bo z serii przeznaczonej dla samotników zrobiono mmo wymagające płacenia abonamentu. SE wydało dziesiątkę na Wii,  WiiU, PC, PS4 i Switch, tylko zapomniało o jednym. Zapomniało ją wydać na zachodzie. Tak właśnie Japończycy pracują nad rozpoznawalnością marki na świecie. 


Dragon Quest XI: Echoes of an Elusive Age

Informacje

Platforma: PS4

Producent: Square Enix

Data wydania: 4 wrzesień 2018r.

Gatunek: jrpg turowy

Na całe szczęście z okazji obchodów trzydziestolecia tej jednej z najbardziej rozpoznawalnych serii jrpg postanowili sięgnąć do korzeni i stworzyć tytuł, który stanowi ucztę dla fanów gatunku i miłośników talentu rysowniczego ojca Dragon Balla, Akiry Toriyamy.

Grę rozpoczyna kapitalne intro, przywodzące na myśl filmy wprawadzające do Final Fantasy III i Final Fantasy IV z NDSa. Widzimy w nim głównego bohatera, który udaje się w podróż życia, towarzyszących mu kompanów i ich zdolności bitewne. Ważny dla fabuły będzie zapewne pokazany w intrze król oraz jego dwaj najwspanialszi żołnierze. Jeden z nich niezrównany w walce za pomocą miecza oraz drugi, genialny stratego wojskowy, który w mig reaguje na sytuacje zaistniałe na polu walki. Wszystko kończy efektowna potyczka z ogromnym przeciwnikiem, w której bohaterowie muszą wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, aby dać radę w starciu z takim mocarzem i wyjść z niego bez szwanku.

Całości towarzyszy oczywiście patetyczny motyw przewodni serii, którą rozpoznają wszyscy, którzy mieli kiedykolwiek styczność z niniejszym smoczym cyklem. Wystarczy raptem pięćdziesiąt sekund tego filmiku i już wiadomo, że jest to Dragon Quest, na jakiego czekał każdy, kto grał kiedyś w Dragon Questa VIII.

Yuji Horii to farciarz. Przecież jego pracodawca mógł go potraktować jak Hironobu Sakaguchiego odpowiedzialnego za wspaniałość Final Fantasy i w podzięce za to, że uratował kiedyś Squaresoft przed bankructwem, więcej niż raz zresztą, wywalić go z firmy, przejąć stery nad jego oczkiem w głowie i zrobić z Dragon Questa jakiegoś płytkiego rpga akcji, w którym kierujemy tylko jednym bohaterem. Tak się jednak nie stało, dlatego też od samego początku Dragon Questa XI czuć w nim ducha serii.

Japoński scenarzysta i projektant nie stara się odkryć koła na nowo przy okazji przemiery jego najnowszego dzieła.

Historia DQXI opowiada o losach wybrańca, który przychodzi na świat ze smocznym znamieniem na ręce. Gdy potężni krółowie debatują nad jego przyszłością jego opiekunka musi uciekać z nim z zamku, który zostaje zrównany z ziemią.

Po tych wszystkich wydarzeniach kolebka z małym niemowlakiem zostaje zniesiona przez prąd rzeki, lecz na całe szczęście malca znajduje jakiś stary dziadek i postanawia go przygranąć.

Chłopak dorasta w Wiosce z kostki brukowej (Cobblestone Village), nieświadomy swoejgo przeznaczenia, pomaga jej mieszkańcom a w szczególności swojej sąsiadce, która ciągle wpada w jakieś tarapaty. To prosta wiejska dziewczyna, ale prznajmniej umie mówić. Nie to to protagonista. Chłopakowi o imieniu Piotr zostaje powierzone zadanie polegające na wdrapaniu się na pobliską wieżę i modlitwa do ducha opiekuńczego pobliskich ziem. Wdrapuje się na nią bez problemów ze swoją koleżanką, którą próbują z nim wyswatać wszyscy wieśniacy, z jej rodzicami na czele.

Wejście na ową wieżę ma charakter symboliczny, gdyż owy czyn jest uznawany za wejście w dorosłość każdego takiego śmiałka.

Wszystko jednak komplikuje się, gdy dwójka bohaterów dociera na szczyt. Gemma traci równowagę i prawie spada na dół. Główny bohater jej pomaga, a raczej pomaga jej moc, która w nim drzemie. Uaktywnia się ona w chwili śmiertelnego zagrożenia. Przywołuje z nieba błyskawicę, która razi piorunem wstętne ptaszysko dybiące na ich życie. Dopiero wtedy nasi bohaterowie mogą wznieść modły do opiekuna pobliskich terenów. Wtedy też chmury z nieba rozstępują się a ich oczom ukazuje się piękna okolica.

Nie jest to jedyny moment, gdy widok zapiera dech w piersiach. Dragon Quest XI: Echoes of an Elusive Age wykorzystuje dobrodziejstwa silnika graficznego Unreal Engine 4, co widać na każdym kroku.

W jednym z najlepszych tytułów 2018r. jest na czym oko zawiesić. Wioski ze strumykami, w których bawią się małe dzieciaki, praczki doglądające prania, kapłanki dbające o czystość przed światyniami, w których znów możemy się wyspowiadać i zachowac w ten sposób stan gry. Pięknie prezentują się także konie, które możemy dosiąść od samego początku naszej podróży, podchodząc do specjalnych dzwonków.

Może i pierwsza wioska nie powala rozmachem, bo mamy w niej raptem kilka chatek, oborę i parę drzewek, ale już pobliski Heliodor tak. Pełno w nim zakamarków, tajnych przejść i nie tylko. Znajdziemy je sami albo natrafimy na nie po rozmowie z pomocnymi mieszkańcami tej mieściny, którzy powiedzą nam o drabinach lub skrzyniach, które ciężko na pierwszy rzut zauważyć. 

Nowością jest dodanie skoku i pomimo tego, że sam ten fakt wydaje się błahy, to nawet nie wiecie jaka to frajda wskoczyć gdzieś po skrzynkach na dach, przeskoczyć z jednego na drugi, aby otworzyć jakąś skrzynke ze skarbem lub zabawić się w Świętego Mikołaja i wskoczyć do komina, bynajmniej nie po to, aby zostawić prezenty jakimś urwisom a po to, aby sprzątnąć komuś sprzed nosa znajdujący się wewnątrz skarb, do którego nie dotarlibyśmy, próbując wejść do domu przez drzwi, bo były zamkniete na cztery spusty.

Co do walki to jest ona dalej turowa. Mamy do wyboru ustalenie taktyki działania podczas potyczek innym bohaterom, ale nic nie smakuje lepiej w jrpgu turowym jak pełna kontrola nad poczynaniami naszych bohaterów. Zmieniono trochę ujęcie kamery podczas starć, która pokazuje widok na pole walki trochę z nad postaci. Jeśli takie ującie nam nie odpowiada, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby je dostosować manualnie do naszych preferencji. 

Spotykane przez nas potwory swobodnie przechadzają się po świecie gry, czyhając na nieświadomych podróżników. Tym razem nie musimy denerwować się losowymi walkami, bo w najnowszej odsłonie smoczej serii to my decydujemy o zainicjowaniu starcia. Nie musimy się już  denerwować tym, że nie możemy natrafić na walkę z konkretnym przeciwnikiem. Wystarczy podejść do upatrzonego przez nas celu i zmierzyć się z nim w boju. 

Starcia nie należą do specjalnie trudnych, ale tak było od zawsze z tą serią. Najtrudniejsze smoki w Dragon Queście VIII pokonaliśmy ze znajomym na 59 poziomie rzowoju postaci i nie oczekuję, że jedenasta odsłona cyklu popularniejszego w Japonii nawet od samego Final Fantasy będzie jakimś przełomem w tym aspekcie. Nie każda gra musi być Demon's Soulsem lub Ninją Gaiden, żeby bawić a projekty postaci i potworów w tym jrpgu potrafią rozbawić do łez. Szlamy dalej są przeurocze i szkoda mi je zabijać. Jednak moimi ulubieńcami są strzaszliwe ogórki z jęzorem na wierzchu, które dzierżą włócznie. Wystarczy pokonać takiego jegomościa a ten upada na ziemię i ginie od broni wbitej we własny brzuch. 

Gdy pierwszy raz zagrałem w Dragon Questa VIII, to smiałem się do rozpuku, że koty myją pyszczki łapkami, króliki drapią się za uszami, potężne trolle zamiast atakować, to patrzą się gdzieś w dal i przewracają się po nieudanym zamachu ich potężnych maczug. Po tym względem DQXI wciąż pozostaje mistrzostwem świata w dziedzinie zachowania przeciników oraz ich animacji. 

System rozwoju postaci nie uległ zbyt wielkim modyfikacjom, ale stał się bardziej transparentny. Teraz nie musimy pchać punktów umiejętności w ciemno w jakąś gąłąź rozwoju bohatera, nie wiedząc co tak naprawdę rozwijamy.

Zamiast tego lepiej po prostu przejrzeć jedną z nich zawczasu w celu zorientowania się na cyzm się skupia, jakie zdolności oferuje i ile punktów umiejętności wymaga nauczenie się tej, którą sobie upatrzyliśmy. Obojętnie czy będzie to zwiększenie szansy na zadawanie obrażeń krytycznych, jakiś czar lub zdolność przyporządkowana konkretnemu typowi broni. Możemy w końcu zaplanować rozwój naszego herosa jeszcze zanim weźmiemy się za to na poważnie.  

Większej przejrzystości doczekały się także zadania poboczne, gdy autorzy przygotowali dla nas dziennik zadań, który można przeglądać na bieżąco, aby przypomnieć sobie w razie czego to, czym się aktualnie zajmujemy. Są to raczej misje typu przynieś, zanieś, pozamiataj, ale i tak podobała mi się misja, w której pomogłem małej dziewczynce, która szlochała, bo jej kotek ugrzęzł na dachu a dzięki temu, że szukałem książki dla jednego okularnika dowiedziałem się więcej o dwójce bohaterów, których już niedługo spotkam.

Po raptem kilku godzinach spędzonych z DQXI wiem już jedno. Dobrze, że zdążyłem uporać się ze wszystkich w Far Cry 2 i pożegnałem się z Afryką, bo gra, na którą czekałem 1/3 życia jawi mi się jako monumentalna produkcja, którą tworzyli ludzie z pasją.

Gdy spotałem szlamy, dziewczynę w szachownicę i króliczymi uszami, osiłka ze śmieszną maską na twarzy i zobaczyłem pierwszy zachód Słońca w grze bardzo się wzruszyłem. Dopiero wtedy dotarło do mnie jak bardzo tęskniłem za tym uniwersum.

Oddałbym wszystko, żeby zagrać w tytuł z serii Final Fantasy, który nie gwałci podstawowywych żałożeń serii zapoczatkowanej przez pana Sakaguchi, ale wiem, że to już nie możliwe. Final Fantasy już nigdy nie będzie tym, za co go pokochałem. Dragon Quest natomiast będzie grą, którą będę wspominał jeszcze długo po jej skończeniu. 

Wybaczcie, ale czas już na mnie. Czas uciekać. Obrzydliwe potwory mnie gonią a chcę się dowiedzieć jakie jest moje przeznaczenie. Chcę zebrać tyle minimedali, ile tylko zdołam. Chcę poznać historie innych członków drużyny i podłoże społeczno-polityczne całej tej intrygi, w którą wplątał mnie los. Chcę zobaczyć jak będzie się sprawować kuźnia do wytwarzania przedmiotów, zdobyć najlepsze pnacerze i bronie, spotkać króla szlamów i zlać wszystkie smoki, które ośmielą się stanąć na mojej drodze. Odrobina puff-puff też nie zaszkodzi.

Marzyłem o tym tak długo. Czyż to nie piękna sprawa, gdy nasze marzenia spełniają się od czasu do czasu?

squaresofter
8 września 2018 - 16:12