Zabierałem się z pisaniem tego tekstu bardzo długo, ale postanowiłem, że nie zrobię tego, dopóki nie nadrobię zaległości związanych z My Hero Academia. W kilka dni obejrzałem jej drugi i trzeci sezon i chciałbym się podzielić z Wami wrażeniami na ten temat. Napisałem też w kilku słowach o Attack on Titan, gdyż w końcu dzieje się coś ciekawego w tej serii. Mam również gościa w dzisiejszym odcinku Anime Cornera. Czarny Wilk zajął się japońsko-chińską animacją pt. Flavors of Youth.
Po dobrej dekadzie przerwy od mangi i anime, w tym roku znowu zacząłem wkręcać się w świat wielkich oczu i momentami bardzo żenującego humoru. Tego ostatniego nie uświadczymy jednak w filmie Flavors of Youth (SI SHI QING CHUN). Nie znajdziemytu również wartkiej akcji, efektownych pojedynków ani pikanterii. Jest to słodko gorzka antologia, na którą składają się trzy opowieści rozgrywające w chińskich miastach. Poznajemy chłopaka, u którego gorąca zupa budzi wspomnienia za dniami beztroskiej młodości, piękną kobietę próbującą połączyć robienie kariery ze znajdowaniem czasu dla ukochanej siostry, oraz krótką historię nieszczęśliwej pierwszej miłości. Produkcja nie porywa zwrotami akcji czy rozbudowaną fabułą, ale wynagradza to naprawdę przyjemnym, melancholijnym klimatem, możliwością spojrzenia na codzienne życie w Chinach i bardzo trafnym spojrzeniem na wiele uniwersalnych spraw. Całość jest na tyle krótka, że nie powinna znudzić nawet osoby przyzwyczajonej do znacznie szybszego tempa prowadzenia akcji. Niekoniecznie warto specjalnie dla tego tytułu wykupywać Netfliksa (bo to tam dostępne jest te anime), ale jeśli ktoś już posiada dostęp do tej platformy, to poświęcenia nieco ponad godziny na Flavors of Youth nie powinien pożałować. Czarny Wilk |
My Hero Academia
Przestrzegam przed spoilerami osoby, które dopiero zamierzają oglądać My Hero Academię.
To był jednak dobry pomysł, żeby dać sobie spokój z akademią bohaterów w trakcie jej drugiej serii, bo od tamtej pory nazbierało się trochę nowych odcinków a najnowsze perypetie Deku i jego klasowych kolegów wciągnęły mnie do takie stopnia, że już mogę śledzić z wypiekami na twarzy wydarzenia w tym anime na bieżąco.
Druga seria miała mocny finisz, bo inaczej nie można nazwać walki AllMight kontra Deku + Bakugo. Pierwszy wśród bohaterów nie oszczędzał ich za bardzo, ale cały ten pojedynek miał skłonić do współpracy dwójkę głównych bohaterów, którzy nie potrafią się ze sobą dogadać. Obejrzałem wszystkie pozorowane walki uczniów uczących się bohaterskiego rzemiosła z nauczycielami z wielkim zaciekawieniem, ale dopiero trzecia seria sprawiła, że nie mogłem się oderwać od ekranu telewizora i oglądałem odcinek za odcinkiem.
Stało się tak, gdyż po raz pierwszy mogłem zobaczyć poprzednika AllMighta, jego nauczyciela oraz jego największego wroga, który stoi za poczynaniami Ligi Złoczyńców.
Dopiero w dalszych odcinkach owiadujemy się także, że dar protagonisty, one for all (jeden za wszystkich), to w gruncie rzeczy antyteza daru zwanego all for one (wszyscy za jednego).
Pierwszy posiadacz tego ostatniego ma moc obdarowywania dowolnej osoby wybranym przez siebie darem i uczynienia zwykłej osoby kimś o niezwykłych mocach. Odpowiada on więc za ukształtowanie świata takim jakim jest w świecie tej opowieści, w którym bohaterstwo stało się zawodem jak każdy inny. Problem tkwił w tym, że w takim świecie ludzie bez żadnych specjalnych zdolności stali się obywatelami drugiej kategorii. Stąd też wziął się bunt przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Pierwszy wojnę takiemu układowi wypowiedział najbliższy członek rodziny owego złoczyńcy i od tamtej pory jego moc przekazywana jest kolejnym osobom, które za cel postawiły sobie walkę o dobrobyt uciśnionych.
Brzmi to jak jeden wielki manifest komunistyczny, ale skoro działa i jest doskonałym motorem napędowym całej serii, to nie mam nic przeciwko, tym bardziej, że w trzeciej serii dochodzi do starcia gigantów.
Ta walka stanowi kwintesencję My Hero Academii. To starcie ideałów. Komuś kto jest lepszy od innych może się wydawać, że może wszystko i że nie obowiązują go żadne zasady. Czy aby na pewno?
Dawno nie kibicowałem tak żadnej postaci jak AllMightowi. Jego mentorka zginęła, gdyż nadużyła swojej mocy, więc w zasadzie od samego początku tej serii spodziewałem się podobnego finału Toshinoriego. To byłoby takie proste, ale już turniej, w którym mierzyli się ze sobą główni bohaterowie tej opowieści był dla mnie sygnałem, że My Hero Academia potrafi zaskoczyć, i to zaskoczyć o wiele bardziej niż Dragon Ball, Bleach lub One Piece, w którym główny bohater zawsze musi wygrać.
Midoriya miał wygrać te zawody...bo jest protagonistą. W innych shounenach to często jedyny powód zwycięstw głównego bohatera. Tymczasem on walczył po to, aby odblokować pełen potencjał Todorokiego patrzącego ze wstrętem na ognistą moc swojego ojca.
Wtedy zrozumiałem czym jest dar jednego za wszystkich, i że Deku jest kimś kto walczy nie dla siebie a dla innych, zupełnie jak jego mentor, AllMight. Autor specjalnie tak nakreślił tą historię, żeby pokazać, że w zasadzie każdy może stać się najwspanialszym bohaterem, jeśli tylko sam tego zechce, ale będzie to miało też swoje konsekwencje. Skutkiem używania mocy przekazywanej z jednej osoby na kolejną jest stopniowe umartwianie samego siebie.
Choć całe te bohaterstwo jest na pokaz społeczny my jako widzowie doskonale widzimy na przykładzie AllMighta z czym to się wiąże. Jego nemezis postanowił wykorzystać ten fakt. Kpił z jego mistrzyni, drwiąc, że jej śmierć była głupia, podobnie jak całe jej życie i to co starała się nim osiągnąć. Postanowił pokazać całemu światu, że bohater, którego podziwia cały świat jest zwykłym odrażającym szkieletem. Odliczałem wtedy chwile do jego śmierci i wtedy My Hero Academia zaskoczyła mnie drugi raz, bo bohaterstwo to coś więcej niż tylko muskularny wygląd, uśmiech dla telewidzów i ręka podniesiona do góry w tryumfalnym geście.
Prawdziwe bohaterstwo to niezłomna wiara w to, czego nauczyli nas nasi mentorzy, to ideały, które dodają nam siły, aby móc kształtować rzeczywistość zgodnie z zasadami, w które wierzymy. Do tego nie wystarczą słowa. Potrzebne są czyny. Toshinori poświęcił wszystko, aby pokonać swojego przeciwnika. Nigdy by mu się to nie udało, gdyby nie nauki jego mistrzyni...i jego ucznia, zwykłego chłopaka, który zawsze chciał być kimś takim jak on.
Ostatnie zwycięstwo AllMighta smakowało mi tym bardziej, bo w nie zupełnie nie wierzylem. Podobała mi się chwila, gdy powiedział w duchu, że nie może jeszcze umrzeć, póki nie nauczy swojego ucznia wszystkiego tego, co wie. Jego wyczyn sprawił, że ludzie, którzy w niego wierzyli pokochali go jeszcze bardziej i teraz nigdy nie przestanie być symbolem pokoju.
Bez ogródek można powiedzieć, że symboliczna scena przekazania bohaterskich obowiązków jego podopiecznemu to początek nowej ery bohaterstwa.
Czy będzie ona tak fascynująca jak wcześniejsze wydarzenia jeszcze nie wiem. Bardzo możliwie, że My Hero Academia już mnie tak nigdy nie wzruszy jak podczas tego tytanicznego starcia, ale od czasu do czasu będę wracał do tej historii, żeby zobaczyć co tam słychać u uczniów akademii bohaterów, bo naprawdę warto śledzić ich losy.
Attack on Titan
Po słabiutkim i krótkim drugim sezonie Attack on Titan jest w końcu tym, czym powinno być, czyli szalenie wciągającą historią z pogranicza dark fantasy, przy której widz czeka na kolejny epizod z wywieszonym jęzorem.
Nigdy bym się nie spodziewał, że wydarzenia w tej serii będą ciekawsze od typowania kolejnych bohaterów, którzy pójdą na przemiał w trakcie fabuły i zastanawianie się kto tym razem będzie miał wieksze jaja od Erena?
Kiedyś wydawało mi się, że Mikasa i Annie to dwie najważniejsze kobiece postacie w tym uniwersum. Pierwsza ma kręćka na punkcie głównego bohatera. Druga jest tytanicą i to taką myślącą, więc wielką frajdę sprawiło mi jak dzieczyna, która przysięgała zemstę tytanom nagle staje się jednym z nich i zaczyna mordować innych żołnierzy.
Wtedy już wiedziałem, że opancerzony tytan i olbrzym to ktoś, kogo znam. Nie myliłem się. Okazało się, że to Bertolt i Reiner są przyczyną śmierci matki Erena. Ci, którzy uśmiechali się do niego każdego dnia w barakach okazali się największymi zdrajcami. Niby tytani a zachowali się jak zwykli ludzie. Oczywiście ze strony Erena padły groźby, że ich zabije, ale absolutnie w to nie wierzę, bo czy Vegeta zabił Goku, Byakuya zabił Ichigo a Gaara uśmiercił Naruto? Nie takie rzeczy widziało się w shounenach.
Nie spodziewałem się jednak, że blond loli, Historia, będzie tak ważną postacią. Z początku była to dla mnie kolejna nic nie potrafiąca kadetka, którą tytani zjedzą w pierwszych odcinkach a tu nagle wyszło na jaw, że pochodzi z rodu Reiss, w żyłach których płynie królewska krew, że w wyniku zamachu stanu murami rządzi jakis figurant a jej siostra-tytanka, posiadająca zdolność manipulacji wspomnieniami ludzkości została pożarta przez ojca Erena, żeby mógł zdobyć jej wspomnienia i moc. Później okazało się, że tenże sam Eren został siłą zamieniony w tytana przez ojca, którego potem zjadł. Autor Attack on Titan ma wyraźnie kanibalistyczny fetysz, ale na na całe szczęście ma też loli-fetysz, więc możemy obserwować jak 'Krista' stała się z kopciuszka królową a w drodze po koronę okazała się mieć większe jaja niż niejedna męska postać w tej mrocznej serii.
Natomiast sama postać Kenny'ego posłużyła wytłumaczeniu kim tak naprawdę jest ród Ackermannów, który służył jako straż przyboczna pierwszemu tytanowi. Wiadomo też dlaczego Mikasa i Levi walczą z taką zapalczywością, choć są zwykłymi ludźmi.
W serii Attack on Titan potencjalnie każdy może być tytanem, ale wtedy byłaby to naprawdę nudna opowieść a taka Historia odmówiła ojcu zdobycia potężnej mocy, odrzuciła jego racje, chęć zemsty na Erenie, który miłaby zostać przez nią pożarty, aby słodkie wspomnienia jej siostry i cała wiedza rodu Reiss do niej wróciła.
No i zaczęła się wojna, wojna o przetrwanie ludzkości, której prawa istnienia odmówił pierwszy tytan. Spisał ją na straty. Miała być marionetką w jego rękach. Koleżanka Ymir postanowiła jednak inaczej. Skoro Eren jest tytanem i ma ogromną wiedzę o tym co się wydarzyło, to niech przestanie płakać jak mała beksa i zacznie się zachowywać jak na mężczyznę po przejściach przystało. Przecież nie tylko on stracił bliskich. Ten moment, kiedy blondynka przemawia mu do rozsądku to jeden z moich ulubionych momentów w całej tej serii i warto było czekać te kilka lat, aby to wszystko zobaczyć, tak jak uśmiech Levi'ego i zajebistostość Kenny'ego, który nauczył go trudnej sztuki przetrwania w tym nieprzyjaznym świecie.
Teraz może już być tylko lepiej, bo pewna scena z ostatniego odcinka to coś, na co czekam już od końca pierwszej serii. Nigdy nie czytałem mangi, ale już wiem, że powrót jednej postaci przyniesie głównym bohaterom bezmierną rozpacz, tak jak na prawdziwe dark fantasy przystało.
Wybaczcie, że trochę zajęło mi przygotowanie kolejnego Anime Cornera, ale nie lubię pisac dla samego pisania. Dziękuję Wilkowi za występ w moim cyklu i przepraszam, że tak długo ociągałem się z publikacją tekstu.
Obejrzałem już jeden odcinek Fairy Tail Zero. Następnym razem widzimy się w przyszłym miesiącu, gdy już na dobrę wróci na antenę najfajniejsza gildia magów.