Galaktyka Andromedy – miejsce oddalone od układu słonecznego o około 2,52 miliona lat świetlnych. Galaktyka tętniąca życiem i mająca swoje większe lub mniejsze problemy. Dom dla trzech zupełnie różnych ras (Rai’Kirian, Silkoidów, Dralonidów), z których dwie pierwsze od dziesięcioleci toczą krwawą wojnę.
* Na końcu recenzji, krótki wywiad z autorem.
Książka została podzielona na dwie oddzielne historie. Z pozoru mogą one funkcjonować jako osobne byty, jednak tak naprawdę są nierozerwalnie połączone niewidzialną nicą, dzięki której stają się spójną całością.
Pierwsza z nich „Broń Emocjonalna” to historia toczącej się od niepamiętnych czasów wojny pomiędzy Rai’Kirianami i Silkoidami. Żadna ze stron pomimo wielkiego wysiłku militarnego nie może przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę. Rai’Kirianie podejmują próbę zaatakowania jednej z planet wroga, w ten sposób pokazując przeciwnikowi, że nikt nie może czuć się bezpiecznie. Oponent nie ma jednak zamiaru tak łatwo się poddać, poświęcając nawet własnych obywateli, wykorzystuje broń chemiczną. Tylko nielicznym żołnierzom frontowym udaje się przeżyć ten atak, a i tak jest to dopiero początek ich cierpień. Głównym bohaterem historii zostaje To’Shak, szturmowiec, który przeżywa wspomniany atak, lecz trucizna krążąca w jego żyłach, zaczyna powodować coraz to poważniejsze mutacje. W tym momencie największym wrogiem Rai’Kirianina okazują się jego pobratymcy, którzy nie mają zamiaru tolerować odmienności. Walka o przetrwanie i chęć zemsty na politykach odpowiedzialnych za śmierć jego oddziału to tylko wierzchołek tego, co autor przygotował dla czytelnika. Wątki polityczne, eksperymenty genetyczne mające na celu stworzenie super – żołnierza, podziały klasowe, liczne machinacje mające na celu zdobycie władzy. To wszystko i tak jest tylko dodatkiem do głęboko ukrytego najważniejszego wątku całej książki.
„Płyn z niczego” – druga zaserwowana historia, skupia się gównie na rasie Silkoidów i wydarzeniach powiązanych z tym gatunkiem. W Andromedzie pojawia się nowy wróg, byt niemający konkretnej nazwy ani śmiertelnego ciała. Obiekt, który pochłania wszystko i wszystkich w bezkresną czarną pustkę. Jednym ratunkiem dla mieszkańców jest zakopanie głęboko wszelkich podziałów i wspólna walka wszystkich trzech ras przeciwko potężnej sile. Pomocną dłoń wyciąga do nich kolejna „astralna” istota Ascedent, który może okazać się siłą niezbędną do uratowania potężnego artefaktu a w konsekwencji całej galaktyki.
Książka ma bardzo mocny prób wejścia. Autor darował sobie wszelakie przydługie wstępy, dające czytelnikowi ogólny obraz całości. Od razu rzuceni jesteśmy w wir wydarzeń i akcji, która sprawia, że pochłaniamy kolejny kartki z ogromną ciekawością. Ma to jednak swoje minusy, po pewnym czasie gdzieś z tyłu głowy pojawia się uczucie „zagubienia”. Człowiek odnosi wrażenie, że czyta rozbudowaną wielkowątkową powieść od któregoś środowego tomu, nie znając wcześniejszych wydarzeń. Jest to jednak zabieg celowy, mający wymusić na czytelniku rozruszanie swojej wyobraźni. Do końca książki pojawi się jeszcze wiele nierozwiniętych faktów i wiele niedomówień, na które musi odpowiedzieć sobie sam czytelnik, co niekoniecznie musi przypaść każdemu do gustu.
Jeżeli chodzi o zaserwowany odbiorcy świat, jest on ciekaw i ma ogromny potencjał. Duży niedosyt będą jednak odczuwać Ci, którzy odczekują rozbudowanych opisów zarówno technologii, jak i otaczającego świata (polityki, historii itp.). Autor w tym aspekcie był bardzo oszczędny w słowach, podając całość tego typu informacji w dość skompresowanej formie. Najważniejszą funkcję pełnić ma tutaj bieżąca historia a reszta, jest tylko dodatkiem. Zaprezentowany wątek fabularny ma tutaj bardzo ciekawą formę. To, co najbardziej skupia uwagę czytającego, jest wierzchnią warstwą czegoś głębszego co z kolei jest kolejną barierą, którą musi przebić czytelnik, aby dotrzeć do jądra powieści. Głęboko ukryty najistotniejszy wątek całej powieści jest stopniowo coraz mocniej eksponowany, skupiając na sobie coraz to większą uwagę. Ta „cebulowa” konstrukcja (bez złych skojarzeń) historii na pewno przypadnie do gustu osobą, które lubią zagłębiać się w czytanych książkach i nie chcą niczego gotowego otrzymywać na srebrnej tacy. Forma ta doskonale współgra ze stopniowaniem całej akcji. Bardziej dynamiczne sceny przerywane są wolniejszymi fabularnymi opisami, aby ponownie rzucić nas w wir widowiskowej walki.
Kolejny istotnym elementem dzieła, są jego bohaterowie. Są oni dobrze napisani i nie przytłaczają swoją osobą tego, co najważniejsze, czyli historii. Z całą pewnością osoby, które poszukują książek, w których czołowe charyzmatyczne postacie odgrywają pierwsze skrzypce, będą tutaj mocno zawiedzeni. Ja już było wspomniane we wstępie galaktykę Andromedy, zamieszkują trzy różne rasy. Nie znajdziemy tutaj żadnej ludzkiej postaci. Ma to podłoże zarówno artystyczne (wizja twórcy), jak i czysto naukowe (minął jeszcze tysiąclecia, zanim człowiek dotrze do tego skrawka kosmosu – jeśli kiedykolwiek tego dokona). Brak typowo ludzkiej postaci nie oznacza, że autor nie zastosował cech „humanoidalnych” (nie w fizycznym tego słowa znaczeniu) w opisywaniu poszczególnych ras. Zarówno w Rai’Kirianacj oraz Silkoidach (trzecia rasa została potraktowana trochę po macoszemu, być może jako przystawka do kolejnej książki) można dopatrzyć się wielu typowo ludzkich cech, zarówno tych pozytywnych, jak i tych najmroczniejszych negatywnych.
Największą zaleta i zarazem wadą książki, jest jej wielogatunkowość. Głównym odbiorcą będzie miłośnik science fiction w bardzo szerokim tego słowa znaczeniu. Znajdą tutaj coś dla siebie zwolennicy: soft i hard science fiction, weird fiction, political-fiction, dystopii, a nawet space opery. Pozycja może spodobać się również miłośnikowi ogólnie pojętej beletrystyki. Spektrum gatunkowe jest naprawdę ogromne, co może sprawiać wrażenie, że autor nie do końca potrafił się zdecydować, w jaki konkretny gatunek iść. Ten ogromny mix, powoduje jednak, że miłośnik każdego z wymienionych powyżej gatunków nie będzie do końca usatysfakcjonowany. Jeden element będzie mu się podobał a inny, może powodować u niego irytację. Sprawia to, że książka jest trudna do jednoznacznego ocenienia i każdy będzie odbierał ją zupełnie inaczej. Na pewno powinna ona spodobać się miłośnikom dobrej literatury, którzy niespecjalnie zwracają uwagę na gatunek czytanego dzieła.
Pamiętając, że jest to debiut literacki autora, można śmiało powiedzieć, że wyszedł on co najmniej dobrze. Stworzony świat ma ogromny potencjał twórczy i pozostaje mieć nadzieje, że w bliższej lub dalszej przyszłości, pojawią się kolejne dzieła rozwijające poruszone tutaj tematy. Osobiście mogę polecić książkę każdemu miłośnikowi dobrej science fiction, który niekoniecznie patrzy na jej podgatunek.
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuje autorowi.
Książka jest do kupienia zarówno w formie papierowej , jak i ebooka w sklepie Dakadaka.
Co skłoniło Pana do napisania książki?
Ciężko mi podać jeden konkretny powód. W dzieciństwie uwielbiałem wymyślać historie. Zaspokajałem wtedy głód obcowania z fikcją, gdy rodzice odganiali mnie od komputera. Lata mijały, a człowiek nie przepadał za książkami. Dopiero „Herezja Horusa” zmieniła moje nastawienie. W tym samym czasie uczułem się animacji 2D. Stwierdziłem, że lepiej będzie ćwiczyć w jakimś celu niż na sucho, dlatego stworzyłem mapę świata i scenariusz. Bawiłem się przy tym świetnie. Punktem kulminacyjnym o decyzji do napisaniu książki były słowa mojego brata. Powiedział coś w stylu: „żeby stworzyć coś takiego jak Władca Pierścieni czy Gwiezdne Wojny, to trzeba mieć łeb”. Pomyślałem wtedy: ale przecież ja mam w głowie jeszcze lepsze historie. Tak się zaczęło...
Czym inspirował się Pan (jeśli taka inspiracja była) przy tworzeniu opisanego świata?
Inspiracje czerpię ze wszystkiego, co mnie otacza. Z początku miałem myślenie, że zrobię coś jak Warhammer 40k, ale inaczej. Tu pozmieniam, tam zrobię przeciwieństwo itd. Im dłużej planowałem, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że stać mnie na więcej. Dlatego całe uniwersum stworzyłem od podstaw, wywaliłem plansze do góry nogami. Kręgosłupem „Supremacji" są gry strategiczne 4X, gdzie każda obca cywilizacja ma swoje wady i zalety. Te rasy celowo przypominają ludzi. Książka zawiera moje przemyślenia. Chcę, żeby czytelnik na chłodno je przyswoił. A skro jakiś problem dotyczy obcej rasy, to nam trudno jest się z nim utożsamić.
Czy planuje Pan w bliżej przyszłości jeszcze bardziej rozbudować opisaną historię i wydać kolejne książki?
Oczywiście, że tak. Plany mam ambitne, bo szkic jest na kolejne dziesięć książek. Brzmi to absurdalnie. Problemem jest narracja jaką chcę zaprezentować. Kolejne książki nie będą w formie serii, tylko czymś w rodzaju pajęczyny. Będą przenikać przez siebie historiami. W jednych akcja będzie znacznie wcześniej, w drugich później, a jeszcze inne rozegrają się gdzieś równolegle w innym miejscu. Gdy tłumaczę znajomym, o co chodzi w tej pajęczynie, to podaję przykład Drugiej Wojny Światowej. Gdyby w jednej książce bohaterem został sowiecki snajper, to w drugiej czołgista, a w trzeciej Niemiec, który walczył w tej samej bitwie co jego wrogowie. Każdy z nich zaczyna i kończy inaczej. Jest tego dużo, dlatego cytując Gimli'ego: mam nadzieję dożyć końca tej historii.
Jakie książkowe/filmowe uniwersum science fiction jest wg. Pana najlepsze/najciekawsze?
Z książkowych podoba mi się Star Carrier. Mam takie wrażenie jakbym czytał „Dzień Niepodległości”, ale trzysta lat później, gdy ludzkość kolonizuje kosmos. Z filmowych to oczywiście Gwiezdne Wojny, koniecznie na kasecie VHS. W gimnazjum był taki czas, że duży wpływ na mnie miał Warhammer 40k. Teraz jako autor muszę myśleć, że tylko moje uniwersum jest najlepsze, bo inaczej będę zbyt mocno inspirował się innymi dziełami.