Manga Dragons Rioting - recenzja - Froszti - 27 czerwca 2019

Manga Dragons Rioting - recenzja

Pamiętając o starodawny powiedzeniu „dobre ecchi nie jest złe”, przystąpiłem do lektury Dragons Rioting – tytułu, który już na samym początku zachęca potencjalnego czytelnika wpadającymi w oko, kolorowymi okładkami. Nie można przecież oceniać mangi po okładce (a raczej obwolucie). Nie ważny jest wygląd zewnętrzny, przecież liczy się tylko wnętrze.

Tachibana Rintaro to z pozoru zwykły chłopiec, którego cierpi jednak na groźną i potencjalnie świetlną chorobę.  „Zespół bojaźni okołokobiecych” to przerażająca przypadłość, mogąca skończyć się wyzionięciem ducha, kiedy to cierpiący na nią osobnik zbyt mocno się podnieci. Przyszłość chłopaka nie rysuje się w zbyt różowych barwach. Od czego jednak jest ukochany ojciec, który zrobi dla swojego syna wszystko. Wszystko włącznie z morderczym treningiem na kompletnym odludzi, aby nauczyć go kontroli nad swoim ciałem i umysłem. Lata mijały a chłopiec, dorósł do wieku nastoletniego, mając w sobie ogromne pokłady mocy. Jak każdy nastolatek, został postawiony przed trudnym wyborem szkoły średnie. Jego wybór padł na liceum o nazwie „Męski czyściec” obiekt, w którym jego oczy będą koić widoki męskich ciał. Przynajmniej taki był plan, bo placówka okazuje się największą i jedną z bardziej prestiżowych żeńskich szkół średnich w Japonii, która dopiero teraz staje się koedukacyjna.  Mało który męski nastolatek postanowił jednak pobierać tam nauki i 99% uczniów stanowią dziewczyny. Istne może pięknych młodych uczennic, które będą przysłowiowym gwoździem do trumny Rintaro. Jakby tego wszystkiego było mało, szkoła okazuje się miejscem, w którym rządzi prawo silniejszego. O dominację w placówce walczą trzy grupy ze „smokami” (a raczej smoczycami) na czele, które za wszelką cenę chcą udowodnić swoim przeciwniczkom, że są lepsze. Chłopak już pierwszego dnia przez przypadek wplątuje się w walkę dwóch pretendentek do miana najsilniejszej. To wydarzenie będzie niosło za sobą daleko idące konsekwencje, które całkowicie zmienią jego życie. 

Już dawno nie miałem do czynienia z tak bezgranicznie głupią i infantylną mangą, która …… która zapewniła mi ogromną masę rozrywki i przyjemności podczas czytania.  

„Na prawo cyc, na lewo cyc, a w środku jędrny tyłek” – ta parafraza fragmentu popularnej piosenki, doskonale oddaje z czym ma się do czynienia w przypadku Dragons Rioting. Całe dziewięć tomów to jeden wielki pokaz fanserwisu (bez przekraczania pewnej bariery)  przeplatany widowiskowymi walkami. Jeżeli ktoś liczy na coś więcej, to będzie bardzo mocno rozczarowany.

Gdyby się uprzeć, można doszukać się w tytule wartości dodanych. Przyjaźń i jej moc, pokazanie, że prawdziwi przyjaciele to osoby, które zawsze są z tobą niezależnie od sytuacji i zawsze służą pomocną dłonią. Ukazanie siły jako cechy, która wymusza na posiadaczu rozważne działanie, wielka moc to wielka odpowiedzialność i nie można jej nadmiernie wykorzystywać, a jeśli już zajdzie taka potrzebna to tylko w obronie innych.

Można się przebijać przez wierzchnie warstwy „erotyzmu” i doszukiwać się głębszego przesłania, ale najpierw należy sobie zadać jedno ważne pytanie -  po co?

Manga od samego początku wyraźnie celuje w segment czysto rozrywkowy dla określonej grupy odbiorców, bez nadmiernie rozbudowanej treści fabularnej. Ma być śmiesznie, dynamicznie z domieszką erotycznego klimatu i dokładnie tak jest. Na rynku znajdziemy masę podobnych tytułów, których dodatkowym atutem jest całkiem dobra fabuła. W Dragons Rioting tego brakuje, zaprezentowana historia jest kompletnie płaska, a swoje niedociągnięcia stara się przykryć nagością i dynamicznymi walkami. W większości przypadków byłaby to negatywna cecha całkowicie pogrążająca dany tytuł, tu jednak jest zupełnie inaczej. Autor od samego początku miał zamiar stworzyć coś prostego, ale zapewniającego naprawdę masę rozrywki. Pierwsze dwa – trzy tomu, to wyraźne poszukiwanie własnej ścieżki i pomysłu na serię. Tsuyoshi Watanabe nie do końca jeszcze wiedział wtedy jak rozwinąć swoją produkcję. Dopiero później postanowił całkowicie odrzucić okowy typowego dla tego gatunku mangi i stworzyć radosny, pełny humoru shounenowy pastisz.

O ile fabularne równiny i doliny można jeszcze jakoś wybaczyć, bo tytuł broni się w inny sposób, to na temat bohaterów niestety nie można napisać zbyt wiele dobrego. Spore grono postaci (chociaż najważniejsze role odgrywa tylko garstka) jest tutaj potraktowane dość „prostolinijnie”.  Postacie włącznie z Rintaro obok wyraźnej siły, są możliwe do określenia jedną cechą charakteru (wstydliwa, przebojowa,  przyjacielska itp.). O ile w większości dynamicznych scen, nie zwraca się na to specjalnie, uwagi, to w spokojniejszych momentach dość mocno razi to po oczach. Wystarczyło odrobina więcej wysiłku, aby stworzyć bardziej wyrazistych bohaterów, wywierających na czytelniku jakieś określone emocje. Niestety stało się inaczej i stali się oni tylko tłem do wesołej rozwałki.

O wiele lepiej prezentuje się warstwa humorystyczna tytułu. Mamy to tutaj do czynienia z humorem zarówno sytuacyjnym, jak i słownym. Nie jest to najwyższy poziom żartów (do Monty Pythona jeszcze daleko), momentami humor wręcz przypomina rodzime komedie, jednak doskonale wpasowuje się w całościowy klimat tytułu i sprawia masę radości czytelnikowi. Bardzo duży wpływ na poziom żartów ma rodzime tłumaczenie, które wypada tutaj doskonale. Osoby odpowiedzialna za ten aspekt mangi spisały się bardzo dobrze. Znajdziemy tutaj masę odniesień do Polskiej szeroko pojętej popkultury, dzięki czemu bez problemu można zrozumieć niektóre satyryczne momenty.

Warstwa artystyczna mangi prezentuje się całkiem nieźle. Postacie są dobrze narysowane z dbałością o każdy jędrny i uwypuklony element ciała. Całkiem nieźle prezentują się również same twarze, które potrafią wyrażać wyraźne emocje. Sceny walk są bardzo widowiskowe i dynamiczne. Momentami autor być może wczuwał się w klimat walk aż nazbyt mocno, serwując w niektórych momentach rysunki prezentujące nie do końca okryte ciała, rodem z zawodów kulturystycznych, na których występują wysportowane zawodniczki NRD.

Manga, jeśli tylko damy jej szansę (i nie będziemy od niej zbyt wiele wymagać) potrafi zapewnić naprawdę masę rozrywki i relaksu. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jej specyfika sprawia, że nie każdy będzie nią zainteresowany. Nie jest to tytuł wybitny (bardzo daleko mu do tego), więc potencjalne grono odbiorców jest dość wąskie. Jeśli jednak jest ktoś miłośnikiem komedyjek ecchi oraz jest w stanie wybaczyć mandze absurdy fabularne i mniejsze lub większe wpadki i szuka czegoś z prostym, acz zabawnym humorem, to Dragons Rioting zdecydowanie powinno znaleźć się na jego celowniku.

Radosław „Froszti” Frosztęga



Za udostępnienie mangi do recenzji dziękuję Wydawnictwu Waneko.

Froszti
27 czerwca 2019 - 11:09