Seria Szybcy i wściekli przebyła bardzo długą drogę - od niezłego filmu o nielegalnych wyścigach i kradzieży telewizorów z wbudowanym odtwarzaczem DVD do przekraczającej granice ludzkiej percepcji historii o superszpiegach, supersatelitach i ściganiu się z atomową łodzią podwodną. Film Hobbs i Shaw, pierwszy oficjalny spin-off tego box-office'owego behemota (wszystkie części zarobiły w sumie ponad 5,3 miliarda dolarów na świecie), stawia śmiałe kroki jeszcze głębiej w świat fantastyki i komiksowości, a gotowy produkt dojeżdża do mety w glorii i chwale.
Nie istnieje jedna, ogólna skala oceniania filmów, na której sprawiedliwie dałoby się umieścić i ocenić względem siebie takie dzieła jak Przeminęło z wiatrem, Kanał czy Oldboy, jednocześnie zestawiając je z Deadpoolami czy Piranią 3D. Ale gdyby istniała, to Hobbs i Shaw okupowaliby w najlepszym razie środek skali. Na szczęście twórcy wymarzyli sobie kosztującą 200 milionów zabawę "w szczelanego", zaangażowali adekwatnych ludzi i zaoferowali światu bardzo niemądry, stuprocentowo przesadzony, perfekcyjnie zrealizowany pakiet twardych odzywek, zabawnych sytuacji, ogromnych eksplozji i sekwencji, które mają fizykę w ogromnej pogardzie. I na tej czysto rozrywkowej skali Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw rozsiadają się wygodnie, otwierają piwko o złamaną nogę jakiegoś nieszczęśnika i zaczynają sypać one-linerami.
Fabuła filmu musi być pretekstem do dobrej zabawy i scenariusz się z tego zadania wywiązuje solidnie. Jest sobie straszny, programowalny (!) wirus, który nie może wpaść w niepowołane ręce. Niepowołane ręce zasadzają się na ów wirus, ale dzielna agentka MI6 wstrzykuje sobie truciznę i ucieka. Wszyscy myślą, że zdradziła, ale nie Deckard Shaw, wszak to jego siostra. Luke Hobbs dołącza do zespołu mającego na celu znaleźć dziewczynę, zanim wirus rozpuści jej ciało, a w konsekwencji wszystkie ciała ludzi na Ziemi. Na drodze stanie im cybernetycznie wzmocniony Brixton pracujący dla Mega Złej Korporacji O Globalnym Zasięgu Chcącej Zniszczyć Słabych i Ulepszyć Silnych™. I gotowe. Przed otwarciem wstrząsnąć.
Nowe dzieło Davida Leitcha (Deadpool 2, Atomic Blonde) nie jest traktatem o kondycji ludzkości. Jest tym, co obiecują zwiastuny - bombastyczną rozrywką bez hamulców, w której najważniejsze rzeczy są zrobione bardzo dobrze, a te mniej ważne nie są na tyle słabe, by komukolwiek to przeszkadzało. Po (nie)udanej współpracy Hobbsa i Shawa w Szybkich i wściekłych 8 nowy film oferuje dużo więcej tego samego - oni się (nie) lubią, więc jest zabawnie, jest efektownie, jest męsko i dziko. Zupełnie, jak w latach 90-tych, tylko przy użyciu współczesnej technologii. Pogłębionych rysów psychologicznych postaci nie uświadczono. Poza twardzielstwem jedyna dodatkowa cecha głównych bohaterów to miłość do rodziny, zgodnie z duchem marki. Brixton niby ma jakąś zadrę z Shawem, ale zostaje sprowadzony do "jestem ewolucją ludzkości", "opracować wektor przejęcia", "a więc wojna" i znanego ze zwiastunów "jestem czarnym Supermanem".
A skoro o zwiastunach mowa - kampania reklamowa filmu zdradziła bardzo dużo, łącznie z finałową akcją w tropikach, co mogłoby okazać się fajną niespodzianką. Na szczęście Hobbs i Shaw mają w zanadrzu dwa bardzo dobre gościnne występy, które pozostały tajemnicą do samego końca. Brawo! Wszystko inne pędzi na złamanie karku dobrze znanym torem, nie biorąc jeńców. Dwayne Johnson świetnie się bawią, Vanessa Kirby dzielnie dotrzymuje im kroku, a Idris Elba jest podręcznikowym złoczyńcą, ku uciesze wszystkich.
Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw zyskują na oderwaniu od głównej sagi - dzięki temu butla z szaleństwem może zostać odkręcona niemal do samego końca i całość jest lżejsza niż np. F8. Ten nowy film to chłopięca fantazja rodem z osiedlowych podwórek, zrealizowana za ciężkie pieniądze i przy ogromnym trudzie całej ekipy. Świata nie zmieni i nie jest też najlepszym rozrywkowym filmem ostatnich lat. Ale liczba wybuchów niekontrolowanego rechotu podczas seansu była duża. I za to 7 z plusem.