Jak szybko tonie transatlantyk - recenzja książki 'Tragedia Lusitanii' - Brucevsky - 15 sierpnia 2019

Jak szybko tonie transatlantyk - recenzja książki "Tragedia Lusitanii"

Słysząc hasło „katastrofa transatlantyka”, z reguły myślimy o Titanicu, który w kwietniu 1912 roku poszedł na dno Oceanu Atlantyckiego po zderzeniu z górą lodową. Dziesiątki seriali dokumentalnych, opracowań i oczywiście kasowe hollywoodzkie dzieło w reżyserii Jamesa Camerona zrobiły swoje. Podobnych przypadków było jednak dużo więcej, nawet w samym XX wieku. Warto poznać choćby historię Lusitanii, którą w niezwykłym stylu przedstawił w swojej książce Erik Larson.


Rok 1915. Od kilku miesięcy trwa Wielka Wojna. Na frontach w różnych częściach Europy życie tracą miliony ludzi. W zaangażowanych w konflikt państwach życie dalekie jest od normalnego. Wiele osób i firm stara się jednak funkcjonować na dawnych zasadach. Aktywność zachowuje też linia Cunarda, której statki, te nieprzejęte jeszcze przed marynarkę, kontynuują pasażerskie rejsy. Wśród nich jest luksusowy transatlantyk Luistania, którym dowodzi kapitan William Turner.

W maju statek rozpoczyna swój ostatni rejs. Na pokładzie znajduje się  prawie 2000 dusz, w tym 696 członków z trudem skompletowanej załogi. Niedługo przed odbiciem od portu prasa upublicznia niemieckie ostrzeżenie – u-booty będą atakować każdy okręt wpływający na wody objęte działaniami wojennymi. Niewielu pasażerów dopuszcza do siebie myśl, że celem torped mogłaby stać się Lusitania. Groźby traktowane są z lekceważeniem, czasami nawet uśmiechem. Parę dni później wystarczy kilkanaście minut, by czarny scenariusz stał się faktem, a jeden z najszybszych ówcześnie statków zniknął pod powierzchnią wody.

Wybierz się w pasjonujący rejs

Relacja z ostatniego rejsu luksusowego statku pasażerskiego rozciągnięta na ponad siedemset stron? Widząc grubość książki i znając jej tematykę, można nabrać obaw, że autor przesadnie rozciągnął opowieść i za bardzo skupił się na małych detalach, tworząc trudną do przebrnięcia lekturę. Nie ulegaj jednak temu złudzeniu – całość jest doskonale przemyślana i składa się na niezwykły, pełny obraz epoki, ludzi i wydarzeń z drugiej dekady XX wieku. To pasjonująca wyprawa w przeszłość.

Erik Larson wiedział, że skupiając się tylko na ostatniej podróży Lusitanii, zmarnuje potencjał tematu. Ta historia wymaga zarysowania szerszego kontekstu, dookreślenia czytelnikowi pewnych szczegółów, które zadecydowały o takim, a nie innym finale rejsu. Autor przedstawia więc sporo faktów na temat kolejnych dni na morzu liniowca oraz wielu istotnych decyzji kapitana i jego podwładnych, ale relacjonuje też podróż, którą w tym samym czasie odbywała druga najważniejsza strona dramatu – załoga u-boota U-20 pod dowództwem kapitana Walthera Schwiegera. Autor wykorzystuje zebrane raporty, wpisy w dziennikach i artykuły, by możliwie precyzyjnie zrelacjonować ich drogę do punktu, w którym tragicznie spotkają się 7 maja 1915 roku. Rzuca też dodatkowe światło na okoliczności, przedstawiając kulisy funkcjonowania tajnej komórki brytyjskiej marynarki, która śledziła wydarzenia na wodach okalających wyspę, a także podejmujących istotne decyzje polityków różnych państw, w tym prezydenta Stanów Zjednoczonych Thomasa Woodrowa Wilsona.

Samo to już stanowi wystarczającą kanwę dla opowieści, by ta, pomimo znanego finału, trzymała w napięciu. Erik Larson poszedł jednak o krok dalej i tchnął życie w te anonimowe dzisiaj dla czytelników imiona i nazwiska pasażerów. Bazując na ich pamiętnikach i listach, przybliżył ich postacie, przypominając, w chyba najlepszy możliwy sposób, że za każdą taką tragedią są dramaty wielu setek, a często i tysięcy ludzi. Ludzi, którzy mieli swoje plany i marzenia,  rodziny i przyjaciół oraz liczne doświadczenia. Zagłębiając się w ich historie, związane z rejsem Lustanii, autor rzucił wiele światła na epokę, ówczesne zwyczaje i zachowania. Stworzył bardzo żywą i ludzką relację z rejsu, która nie ogranicza się tylko do suchego podawania faktów i zasypywania odbiorcy cyferkami.

W efekcie, biorąc Tragedię Lusitanii do rąk, podejmujesz decyzję, by wraz z tysiącami ludzi różnych narodowości wyruszyć w ten ostatni rejs. Przybywasz do Nowego Jorku, szykując się na wejście na pokład. Zajmujesz swój pokój na statku i poznajesz wielu współpasażerów o różnych statusach społecznych, motywach i cechach. Wypływasz i spędzasz z nimi na morzu kilka dni. Bierzesz udział w wystawnych kolacjach i zabawach na pokładzie. A później stajesz się osobistym świadkiem niewyobrażalnej tragedii, która wstrząsnęła światem.

Historia z duszą

Erik Larson oddał niezwykły hołd Lusitanii i wszystkim osobom, które w 1915 roku wypłynęły z nią w ostatni rejs. Tchnął ducha w opowieść, którą wielu słabszych pisarzy przedstawiłoby bez jakichkolwiek emocji. Być może uratował też przed zapomnieniem wielu ludzi – członków załogi, pasażerów, wojskowych, polityków, o których dzisiaj mało kto słyszał. Oby więcej takich pisarzy, którzy z równą pasją będą ratować przeszłość przed zapomnieniem. Polecam nie tylko zainteresowanym historią świata.

Brucevsky
15 sierpnia 2019 - 10:53