Sześć miesięcy spędzonych w świecie Red Dead Redemption 2. Szmat czasu w przypadku gry single-playerowej. Przez pierwszą połowę 2019 roku regularnie każdego wieczora odwiedzałem gang Dutcha van der Lindego, obserwując, z perspektywy Arthura Morgana, jego mozolną walkę o przetrwanie. Ten czas wypełniony był wieloma zapierającymi dech w piersiach scenami i zapadającymi w pamięć chwilami. Zapraszam na mój subiektywny ranking najlepszych momentów z RDR2.
UWAGA, spoilery wielkie jak całe Stany.
Przypadkowe spotkania
Pierwsze przejechane wierzchem kilometry, pierwsze wystrzelone z rewolweru pociski, pierwsze zebrane zioła i upolowane zwierzęta. Początek Red Dead Redemption 2 spokojnie wprowadza nas w realia przygody i dość szybko uświadamia z jak wielkim i tętniącym życiem miejscem mamy do czynienia. Potrzeba tylko kilku chwil, by natknąć się na pierwsze zdarzenie losowe i zrozumieć, że jesteśmy tylko małym elementem skomplikowanego uniwersum. W moim przypadku oczy otworzyła scena, gdy przypadkowo napotkany jeździec poniósł śmierć po tym, jak został kopnięty przez swojego rumaka. Coś się wydarzyło zaraz obok, w czym nie mieliśmy żadnego udziału.
Drugi rewolwer
"Informacje szybko dotarły do odpowiednich służb i wystawiono za nami listy gończe. 300 dolarów kaucji za odkupienie win oznaczało, że rejon Strawberry musiałem wykreślić z listy miejsc wartych odwiedzenia przynajmniej na kilka kolejnych tygodni. Micah nie był równie ostrożny. Powiedział, że zostaje w swoim małym obozie w górach. W prezencie dał mi drugą kaburę i poinformował, że musi jeszcze znaleźć coś, co odkupi jego winy w oczach Dutcha. To tylko potwierdziło moje przypuszczenia. Ten koleś ma nierówno pod sufitem. Ma szczęście, że jeszcze dycha i chodzi po tym świecie." - pamiętnik Arthura Morgana.
Red Dead Redemption 2 filmowymi chwilami stoi, ale są też momenty, gdy typowo gameplayowe rozwiązanie sprawia nam frajdę i wybija się na chwilę na pierwszy plan. Jako wielki fan walki za pomocą dwóch spluw, z radością przyjąłem moment otrzymania drugiej kabury od Micah. Gdy parę chwil później mogłem po raz pierwszy ostrzelać wrogów z dwóch rewolwerów, poczułem się tak dobrze, jak za starych czasów, gdy brałem udział w soczystych strzelaninach w F.E.A.R.
Gang kontra pinkertoni
Gang Dutcha van der Lindego to specyficzna zgraja. Poszczególnych członków bandy różni wiele, ale mimo to potrafią ramię w ramię walczyć o wspólny cel, stawiając czoła przeciwnościom. Z czasem wychodzi na jaw na jak kruchych fundamentach zbudowana jest ta ich wspólna tożsamość, ale nim to nastąpi możemy być świadkami genialnej sceny, w której gang odmawia pójścia na układ z pinkertonami. Przez chwilę można pomyśleć, że nikt ani nic nie będzie w stanie ich zatrzymać.
Utraceni towarzysze
Śmierć w Red Dead Redemption 2 jest czymś zwyczajnym, powszechnym, powtarzalnym. Nieustannie krąży wokół gangu van der Lindego, a to zbierając krwawe żniwo podczas napadów i strzelanin, a to sięgając mackami w stronę Dutcha i jego kompanii. Już w prologu dowiadujemy się o śmierci paru członków grupy. Później twórcy umiejętnie usypiają naszą czujność, by zacząć mocno atakować w drugiej połowie gry. Nic nie jest w stanie przygotować nas na nadchodzące momenty, w których możemy tylko bezsilnie patrzeć na tragiczną śmierć kolejnych kompanów. Sean, Hosea czy Lenny odchodzą bez wielkich pożegnań i pompatycznej muzyki w tle. Nie dostajemy wystarczająco wiele czasu, by oddać im hołd. Śmierć w świecie Arthura Morgana nie jest niczym niezwykłym. Robi za to kolosalne wrażenie na nas, trzymających w ręku pada i z niedowierzaniem patrzących w ekran telewizora.
Guarma
Wątek ucieczki ze Stanów Zjednoczonych przewija się nieustannie podczas przygody Arthura Morgana i jego kompanów, ale Rockstar tak umiejętnie go prowadzi, że niespecjalnie wierzy się w powodzenie planu. Jakież jest więc zdziwienie gracza, gdy nagle ląduje na tropikalnej wyspie, w Guarmie, z dala od większości bandy. W głowie zaczyna roić się od pytań – od tych dotyczących fabuły i dalszych zdarzeń, po bardziej prozaiczne w rodzaju – co z moim koniem i zebranymi pieniędzmi? Czy niewykonane sidequesty przepadły? Na odpowiedzi trzeba przez pewien czas poczekać. Świetna zagrywka Rockstar i jedno z większych zaskoczeń dla graczy, którzy zdołali wcześniej uniknąć spoilerów.
May I Stand Unshaken
Red Dead Redemption zapisało się w pamięci graczy głównie scenami, w których Marstonowi podczas kolejnej konnej podróży towarzyszy w tle idealnie dopasowana do sytuacji i wydarzeń piosenka. W RDR2 Rockstar powtórzył ten manewr z równą efektownością i smakiem. "May I Stand Unshaken" nadaje powrotowi Morgana do Ameryki odpowiedniej ciężkości i zapowiada zbliżający się wielkimi krokami finał przygody. Symbolizuje zachodzące zmiany i wątpliwości targające głównym bohaterem. To z pewnością podróż, którą zapamiętuje się na lata.
Pożegnania
W Red Dead Redemption 2 dość wcześnie możemy zorientować się, że ta historia nie zakończy się happy-endem. Mimo to Rockstar trzyma nas w paru kwestiach w niepewności, zmuszając do zastanowienia, jak zakończy się przedstawiana historia. Gdy w końcu grande finale się rozpoczyna, gęsta, mroczna i smutna atmosfera zaczyna nas przytłaczać. Twórcy nadają zakończeniu wysokie tempo, rezygnując z typowych filmowych zagrywek, podkreślających pewne sytuacje. Nie dają czasu na zastanowienie się i przeżywanie, ale jednocześnie uderzają mocno i celnie w nieprzygotowanego gracza, któremu później na długo w pamięci zostają takie sceny, jak pożegnanie Arthura z wiernym rumakiem, ostatni pistolet zachowany na szczycie góry i ostatnie słowa wypowiedziane do Dutcha przez konającego druha.
Wypad na ryby trzech kumpli
Przez pół roku delektowałem się każdą godziną spędzoną w Ameryce 1899 roku. Chłonąłem z radością to powolne tempo opowieści w pierwszych aktach, zwiedzając świat i poznając towarzyszów z gangu. Symbolem tej uciekającej nam z czasem sielanki stał się dla mnie wspólny wypad na ryby Arthura, Hosei i Dutcha niedługo po przybyciu do Lemoyne. Kilka minut spędzonych na spokojnym akwenie, z widokiem powoli kończącego swój bieg po nieboskłonie słońca, u boku gawędzących przyjaciół, ma ogromną wartość.
Wizyta u Braithwaite'ów
"Zapadał zmierzch, gdy całą grupą zajechaliśmy pod rezydencję Braithwaite’ów. Dutch dał im ostatnią szansę, kierując kategoryczną prośbę do gospodyni. Gdy wezwanie pozostało bez odpowiedzi, kolejne wiadomości wysłaliśmy już, pociągając za spust. W kilka chwil przedarliśmy się do środka, niczym wygłodniałe zwierzęta szukające pożywienia. Przeczesaliśmy parter, pozbawiliśmy życia ostatnich obrońców na piętrze, ale Jacka nigdzie nie było. Dutch wywlekł na podwórze właścicielkę dworu i kazał jej spojrzeć na pochłaniane przez ogień domostwo. Na pozabijanych krewnych i bliskich członków rodziny. A potem powtórzył pytanie." - pamiętnik Arthura Morgana.
Zupełnie inny ładunek emocjonalny występuje parę godzin później, gdy gang wyrusza na ratunek uprowadzonemu przez Braithewaite’ów Jackowi. Nocna wizyta w rezydencji przeradza się w krwawą masakrę, ale największe wrażenie robi samo podbudowanie – moment, gdy uzbrojeni po zęby i zmotywowani członkowie gangu zbliżają się wąską, oświetlaną przez księżyc aleją do rezydencji, a później już pieszo pokonują ostatnie metry do placu przed budynkiem. Ramię w ramię. Genialna scena.
Zwyczajny dzień na Dzikim Zachodzie
Red Dead Redemption 2 jest tak rozbudowany i bogaty w zawartość, że każdy znajdzie tutaj własne unikalne momenty do wyróżnienia. W moim przypadku kumulacja różnych zmiennych sprawiła, że wyjątkowo zapisał się mi w pamięci z pozoru zwyczajny przejazd z punktu A do B w ramach misji The Course of True Love. Wioząc list od Beau do Penelope, przy akompaniamencie absolutnie fantastycznego utworu w tle, zatopiłem się w wykreowanym przez Rockstar świecie. Jadąc stępem, delektowałem się otaczającą rzeczywistością – wiatrem poruszającym trawą na polach, rozświetlającym połacie Lemoyne słońcem, zajętymi własnymi sprawami zwierzętami i mijanymi sporadycznie nieznajomymi. Nie pamiętam kiedy wcześniej tak się zrelaksowałem i wyciszyłem podczas gry na konsoli.
Choroba Arthura
"Mam gruźlicę. Lekarz w Saint Denis nie pozostawił mi cienia złudzeń. Umieram. Wygrałem tak wiele bitew, a przegram z cholerną chorobą. I jeszcze w ostatnich momentach życia będę musiał obserwować, jak moi przyjaciele, towarzysze tak wielu podróży, pogrążają się w chaosie i rozpaczy. Na to niestety wszystko wskazuje, bo podjudzany przez Micah Dutch wydaje się z każdym dniem coraz bardziej oderwany od rzeczywistości. A chcieliśmy tylko znaleźć własny kąt na tym świecie, miejsce, gdzie będziemy mogli zatrzymać się i odetchnąć." - pamiętnik Arthura Morgana.
Wiele różnych sytuacji mógłbym spróbować przewidzieć, ale nic nie przygotowało mnie na diagnozę lekarza, u którego pewnego dnia znalazł się, po wcześniejszym omdleniu w Saint-Denis, Arthur Morgan. Autorzy wysyłają wcześniej sygnały, że coś z głównym bohaterem się dzieje, bo jego coraz częstszego pokasływania nie sposób nie dostrzec, ale gruźlica jest niespodziewanym wyrokiem. Spada, jak to bywa w rzeczywistości, jak grom z samego nieba, tak na Arthura, jak i gracza. I zostawia obu z równie wielkim poczuciem pustki i świadomością szybko kończącego się czasu na załatwienie zaległych spraw.
Za te momenty będę zawsze ciepło wspominał Red Dead Redemption 2. To dzięki nim pierwszą połowę 2019 roku bawiłem się znakomicie, spędzając czas z jednym tylko tytułem. A co Wy zapamiętaliście najlepiej ze swojej wizyty w Ameryce 1899 roku?