Recenzja komiksu - Śnienie tom 1: Ścieżki i wpływy - Froszti - 5 października 2019

Recenzja komiksu - Śnienie, tom 1: Ścieżki i wpływy

Widząc na okładce napis „Sandman Uniwersum” oraz nazwisko Neil Gaiman, można być pewnym jakości danego dzieła. Dla wielu czytelników nazwa popularnej serii oraz nazwisko jej autora to synonimy geniuszu i bez większego zastanowienia sięgną po taki tytuł. Jeśli jeszcze ktoś się waha, a nie chce tracić czasu na czytanie całego tekstu: wystarczy na wstępie napisać, że komiks jest wart każdego wydanego na niego grosika.

W świecie snów źle się dzieje, władca krainy porzuca swoje stanowisko i znika w tajemniczych okolicznościach. Jego wierny naczelnik Lucien stara się wypełnić, zaistnieją pustkę, przejmując znaczną część obowiązków na siebie w taki sposób, aby nikt nie zorientował się, że na tronie nie ma już króla. Początkowo sytuacja jest pod kontrolą, ale dość szybko jego umysł zaczyna się coraz mocniej zatracać z powodu rozpadu świata. Jednym z nielicznych, który wiedzą o całym problemie jest kruk Matthew, który stara się za wszelką cenę odnaleźć prawowitego władcę. Kraina pogrąża się w coraz większych chaosie, a brak przywódcy przestaje być wielką tajemnicą. W przypływie odrobiny szaleństwa i strachu, Merv Dyniogłowy, budzi z wiecznego letargu sędziego Stryka, który dość szybko narzuca wszystkim swoją wizję świata i zaczyna wprowadzać swoje krwawe i przerażające rządy.

Oryginalna seria Sandman oferuje czytelnikowi gęstą, surrealistyczną fabułę mającą swoje odzwierciedlenie w świecie rzeczywistym. Podobnie jest w przypadku tego spin-offa, którego klimat dość mocno zbliżony jest to podstawowej serii, a nawet w niektórych momentach staje się jego kalką. Simon Spurrier odpowiedzialny za scenariusz komiksy spisał się wręcz doskonale, oddając do dyspozycji czytelnika powieść graficzną, która bez większego problemu mogłaby uchodzić w całości za dzieło Gaimana. Tutaj może pojawiać się jednak pewne pęknięcie na nieskazitelnej powłoce genialności tego dzieła. Piękny, momentami dziwaczny i baśniowy świat, stał się nazbyt zbliżony do oryginalnej treści. Spurrier nie tyle starał się wzorować na twórczości „mistrza” co niemal dosłownie kopiował pewne rozwiązania i schematy. Trudno teraz powiedzieć czy był to celowy zabieg scenarzysty, brak własnych pomysłów czy może artystyczna opieka Gaimana nad tym dziełem, miała zbyt mocny wpływ na twórców. Oczywiście jest to ocena czysto subiektywna i dla wielu potencjalnych odbiorców, w ogólnie nie będzie stanowiło to problemu, a wręcz przeciwnie będzie ogromną zaletą.

Jeśli chodzi o pewne różnice scenariuszowe pomiędzy spin-offem a oryginalną serią, to tutaj mniejszy nacisk położony jest na otaczający świata, a bardziej skupiono się na postaciach. Fikcyjna kraina snu nadal jest świetnie zarysowana, łącząc w sobie elementy historyczne z własną często ironiczną oceną prawdziwego życia. Nie braknie tutaj nawiązań do religii, ludzkiego światopoglądu czy polityki a całość jest tak skrojona, że każdy może zupełnie inaczej interpretować podaną treść. Kolorowy świat, który nie kryje swojej mrocznej i brutalnej strony, dzięki czemu staje się mocno fascynujący. Oczywiście nie brakuje tutaj sporej dawki czarnego humoru, który nie zawsze jest oczywisty i zdecydowanie nie zawsze musi każdego bawić.

Tak jak wspomniałem, największy nacisk położono tutaj na bohaterów, którzy są czystym i wyraźnym odbiciem ludzkich obaw, pragnień czy żądzy. Postacie po części zdają sobie sprawę, że ich świat ulega mocnemu przeobrażaniu i to, co znali powoli zanika, ustępując miejsca nowemu. Zmiany nie są jednak mile widziane, szczególnie kiedy mamy do czynienia z mieszanką przeróżnych charakterów, mający zupełnie inne postrzeganie świata i inne pragnienia. Iście kipiący emocjonalny tygiel, który prędzej czy później będzie musiał eksplodować. Bardzo ważnym elementem scenariusza dotyczącym bohaterów są świetnie napisane dialogi. Pozwalają one nie tylko lepiej poznać poszczególne postacie, ale wręcz emanują emocjonalną treścią, która wymusi na czytelniku wybranie bohatera, z którym będzie sympatyzować do końca dzieła.

Na temat warstwy artystycznej nie można napisać nic więcej niż to, że jest oszałamiająca. Kolorowe, pełne szczegółów i dbałości o najdrobniejsze detale, surrealistyczne małe dzieła sztuki, wypełniają kolejne kadry komiksu. Bilquis Evely odpowiedzialny za rysunki oraz Mat Lopes specjalizujący się w doborze odpowiednich kolorów, wykonali kawał solidnej pracy, dobitnie pokazując, że są jednymi z czołowych artystów. Poszczególni bohaterowie wyglądają dokładnie tak jak zapamiętali ich miłośnicy serii Sandman, a wykreowany świat bije po oczach umiejętnym połączeniem sprawdzonego stylu z czymś nowym i intrygującym. Całość rysunków doskonale współgra z serwowaną treścią scenariusza, łącząc się w nierozerwalny sposób nawet na poziomie doboru kolorów. Tak gdzie treść jest bardziej wytłumiona, dobrane kolory są bardziej płytkie i mniej wyraziste, na innych stronach zaś Lopes eksponuje pełną paletę barw, nadając wybranym kadrą jeszcze większego dynamizmy i głębi.

Mamy tutaj do czynienia z dziełem rewelacyjnym, które powinno znaleźć się na półce każdego miłośnika dobrego komiksu. Dzieło stanowiące nie tylko uzupełnienie klasycznego uniwersum, co stanowiące jego integralną część, i stanowiące doskonały punkt wyjścia do dalszego rozwijania.

Radosław Frosztęga



Komiks do recenzji udostępniło wydawnictwo Egmont.

Froszti
5 października 2019 - 10:58