To nie jest OK - tytuł nowego serialu Netflixa to kłamstwo - fsm - 2 marca 2020

To nie jest OK - tytuł nowego serialu Netflixa to kłamstwo

To nie jest OK lub, jeśli wolicie tytuł oryginalny, I'm Not Okay With This, to świeża propozycja platformy Netflix dla fanów krótkich seriali o dojrzewaniu, małych miasteczkach, sympatycznych dzieciakach, poważnych problemach i tajemniczych mocach. To nie jest OK jest reklamowane jako wypadkowa The End of the F***ing World i Stranger Things, a ja jeszcze dorzucam do tego worka nową ekranizację kingowskiego To. I to wszystko jest bardzo OK.

Serial składa się z 7 odcinków, które w sumie trwają około 2,5 godziny. To mniej niż nowy Bond albo Avengers: Endgame. Idealna długość dla wszystkich narzekających na rozwlekanie fabuły do 10 epizodów i dla tych, którzy lubią czuć lekki niedosyt po zakończeniu seansu. To nie jest OK zabiera widzów do mieściny Brownsville w stanie Pennsylvania. To jest taki typ miasta, w którym nic się nie dzieje, a piątkowy mecz licealnej drużyny footballu jest wielką atrakcją. Sydney mieszka tu z mamą i bratem, jest z natury samotniczką i pogardza niemal wszystkim i wszystkimi. Fakt, ma najlepszą przyjaciółkę, a sąsiad Stan okazuje się być fajniejszy, niż się wydawało, ale dopiero manifestujące się znienacka moce telekinetyczne wprowadzają pożądane zamieszanie w życiu bohaterki.

Pierwsza scena serialu pokazuje nam zakrwawioną bohaterkę na ulicy miasteczka, a z offu słychać "Dear diary, fuck you". Ten wizerunek Sydney ma kojarzyć się ze słynną Carrie, ale prawa narracji każą czekać aż do samego finału, by dowiedzieć się, co zaszło. Na szczęście oczekiwanie jest krótkie. Serial ma dobrze nakreślonych bohaterów, bardzo fajne dialogi (które nie uciekają od przeklinania, wszak to jest dorosła historia), bywa bardzo zabawny i całkiem dobrze oddaje chaos nastoletniej duszy. Nic dziwnego, wszak bazą dla produkcji jest komiks pod tym samym tytułem. Charles Forsman to autor zarówno rysunkowego oryginału perypetii Sydney, jak i wspomnianego już The End of the F***ing World, które też najpierw było komiksem. I teraz już wiadomo, że jego twórczość doskonale przekłada się na filmową formę.

To nie jest OK w żadnym miejscu nie pokazuje nowych rzeczy. Fabuła leci utartym torem, odhaczając dobrze znane motywy, ale dzięki staraniom znanych z filmu To Sophii Lillis i Wyatta Oleffa (są przesympatyczni) historia nabiera rumieńców i kolejne sceny pochłania się z wielką przyjemnością. Serial wprowadził kilka różnic względem pierwowzoru, dzięki czemu drugi sezon jest w zasadzie pewny, a wraz z nim mocne rozbudowanie tego świata. Oby tylko opowieść nie poszła zbytnio w stronę Stranger Things. Pewne symptomy widać już w tym sezonie, a gdy dołożymy do tego zamiłowanie do muzyki sprzed lat, może zrobić się zbyt podobnie. Wierzę jednak, że tak się nie stanie - poprzedni serial na bazie pracy Forsmana w drugim sezonie był historią oryginalną, ale udała się ona wyśmienicie.

Bardzo jestem zadowolony z weekendowego spotkania z tym serialem. Trafił w moje gusta, spełnił oczekiwania, jest ślicznie nakręcony, utrzymuje dobre tempo akcji i może pochwalić się wyśmienitą równowagą jeśli chodzi o humor (czarny i nie tylko), dramat (ten dorosły i ten "teen"), efekciarstwo i małomiasteczkowy klimat. Jonathan Entwistle, twórca i reżyser serialu, może sobie przybić drugą już piątkę. Na razie pozostaje bezbłędny.

fsm
2 marca 2020 - 19:41