W co gracie w weekend? #334 – FFXIV: Stormblood Umineko (odc.6) i Xbox One - squaresofter - 1 marca 2020

W co gracie w weekend? #334 – FFXIV: Stormblood, Umineko (odc.6) i Xbox One

Dwa miesiące 2020 roku już za nami. Premiery pierwszych najgorętszych gier w tym roku coraz bliżej. Ciekaw jestem na jakie z nich najbardziej czekacie? Moim najważniejszym wydarzeniem w mijającym tygodniu było rozpoczęcie przygody z drugim rozszerzeniem Final Fantasy XIV zatytułowanym Stormblood, ukończenie piątego odcinka Umineko i zakup Xbox One, którym bawię się już od jakiegoś czasu, poznając jego funkcje. Więcej o tych trzech tematach przeczytacie w dalszej części tekstu.

Final Fantasy XIV: Stormblood

Stało się. Ukończyłem pierwsze rozszerzenie Final Fantasy XIV i śmiało mogę napisać, że była to najlepsza historia w tej zasłużonej japońskiej serii od wielu, wielu lat. Zastanawiam się nawet nad tym czy grałem kiedykolwiek w lepszą historię o smokach?

To już jednak przeszłość a życie toczy się dalej. Teraz przyszła kolej na wyniszczającą wojnę z garleańskim imperium, z którym miałem już nieprzyjemność przy okazji A Realm Reborn, a więc przy pierwszym rozdziale Final Fantasy XIV. W drugim rozszerzeniu ten wątek jest kontynuowany. Przy okazji mamy możliwość poznania dwóch ogromnych dodatkowych regionów i co najmniej kilku narodów lub frakcji, biorących udział w wydarzeniach.

Wszystko zaczyna się Ala Mhigo, regionu rozbitego onegdaj w perzynę przez potężne imperium wojskowe. Na przykładzie jego mieszkańców możemy na własne oczy przekonać się o tragizmie wojny i beznadziejnych próbach zrywów mających na celu odzyskanie niepodległości spod imperialnego buta.

Dopiero jednak później, gdy docieramy do odległych wód na wschodzie zaczyna się zabawa. Wzorowany na Wutaiu z FFVII Kugane to jedno z niewielu miejsc na Dalekim Wschodzie otwarte dla każdego obcokrajowca z całego świata. To jeden z najważniejszych przystanków w podróży Potomków Siódmego Świtu do ojczyzny Yugiri, Domy.

Gdy ogrywałem Heavensward i zachwycałem się lądami zawieszonymi w powietrzu wydawało mi się, że nic nie będzie w stanie dorównać Dravanii, jednak orientalne klimaty to coś, co bardzo lubię, więc zakochałem się z miejsca w nowych miejscówkach.

Spróbuję ukończyć ten dodatek w tym miesiącu.

Umineko – Odcinek 6

Powoli zaczyna docierać do mnie, że do końca Umineko zostały mi już zaledwie trzy odcinki i nie mam bladego pojęcia co zapełni mi tą pustkę po ukończeniu tej japońskiej powieści graficznej? Najlepszym rozwiązaniem byłoby dla mnie, gdyby twórcy wydali japońską wersję tego tytułu z PS4 na Zachodzie. Wtedy pewnie kupiłbym go trzeci raz i ogrywał dalej, najlepiej do  końca życia.

Jaka to szkoda, że piękne momenty trwają tylko chwilę, nawet gdy ta chwila to trzy lata życia i pięćset godzin spędzonych z jednym tytułem. Cóż mogę rzec, uwielbiam dobre historie. Obcowanie z nimi sprawia mi zdecydowanie więcej przyjemności niż dziecinna zabawa w peany pochwalne na cześć oprawy graficznej, która za dziesięć-piętnaście lat nie zrobi już na nikim żadnego wrażenia.

Ktoś powie, że opowieść, którą znamy od podszewki nie zaskoczy nas już więcej fabularnie, więc nie ma żadnego sensu, żeby ją poznawać drugi raz i pewnie zgodziłbym się z kimś takim, gdyby nie kapitalny wręcz dubbing w tej grze.

Ange, która brzmi jak znudzona bogata snobka, Bernkastel, która brzmi jak naburmuszony kociak, Lambdadelta słodka jak cukierek, czy wreszcie Erika, udająca grzeczną ułożoną młodą dziewczynę, która pokazuje później swoje prawdziwe ja to bardzo mocne punkty tej historii. Nie spodziewałem się jednak, że spokojny i pełen zrozumienia głos Hachijo tak bardzo przypadnie mi do gustu i tak mnie oczaruje.

Już wiem, że szósty odcinek to będzie coś, w końcu chajtają się w nim najwięksi wrogowie z odcinka piątego a na scenę wkracza nowa wiedźma, która mówi o sobie, że zna prawdę zawartą w całej tej grze na śmierć i życie.

Liczę na kolejne epickie sceny, takie jak ta, w której Ronove, Gaap, Virgilia i Siedem Sióstr Czyśćca zrywają uśmiech z twarzy przemądrzają Eriki, która chwilę wcześniej szydziła z nich, snując wizje w jakiej kolejności wykona na nich egzekucje tak, aby jej pani była zadowolona.

Xbox One S i Gears of War

Xbox One jest czwartą konsolą ze stajni Microsoftu, którą postanowiłem nabyć. Wcześniej kupiłem dwa Xboxy i Xboxa 360. Jeden kolega napisał do mnie niedawno, że podziwia mnie za to, że grając całe życie w gry wideo mam wciąż ochotę na więcej. To było naprawdę miłe cukrowanie. Znajdą się też pewnie osoby, która pukną się w głowę i powiedzą, że to pieniądze wyrzucone w błoto, bo przecież każdą grę z Xboxa One można ograć na PC.

To prawda, ale nie do końca. Dosyć niedawno chwaliłem się na łamach W co gracie w weekend? powrotem do pierwszej części Gears of War za sprawą wersji Ultimate Edition. Problem w tym, że pecetowa wersja tej strzelaniny trzecio-osobowej została całkowicie porzucona przez twórców gry i nawet nie da się w niej rzekomo zdobywać doświadczenia w potyczkach sieciowych. Wcale się nie dziwię, że fani jedynki, pragnący mierzyć się z graczami z całego świata wybrali wersję na Xbox One, w której rozegrałem już nawet kilka spotkań … i poczułem żądzę krwi.

Strasznie się stęskniłem za jednym z moich ulubionych trybów sieciowych poprzedniej generacji. Został on w tej wersji gry znacznie przebudowany, więc nawet znając układ map z oryginału muszę się uczyć na nowo tych, których wtedy tam nie było.

Są mecze, w których idzie mi beznadziejnie, ale chyba trochę pamiętam z rozprowadzania graczy po ścianach w Jedynce, skoro potrafię się sprężyć od czasu do czasu i dać z moją drużyną taki wycisk przeciwnikom, którzy bili nas na kwaśne jabłko we wcześniejszych meczach, że uciekają z gry tam, gdzie pieprz rośnie. Nawet najlepszy snajper, który wyczynia cuda ze snajperką potrafi się zgubić, gdy przyciśniemy go w walce wręcz. Muszę jeszcze sobie przypomnieć jak się zaznacza graczy z drużyny przeciwnej i będzie git.

Co do sprzętu to bardzo podoba mi się jego kultura pracy. Pad jest trochę lżejszy niż ten do X360, konsola jest bardzo cicha w porównania z odkurzaczem zwanym PS4. Powoli przyzwyczajam się też do menusów i poszczególnych opcji.

Ogromne wrażenie zrobiła na mnie wsteczna kompatybilność z grami z Xboxa, która nie kończy się na włożeniu gry z pierwszej konsoli giganta z Redmond do czytnika. Do takiej gry należy ściągnąć patcha, który całkowicie za darmo ‘wyposaża’ grę w tekstury w wysokiej rozdzielczości oraz w filtry przystosowujące obraz w renderach do dzisiejszych odbiorników. Takich rzeczy nie robiło nawet Sony za pieniądze w poprzedniej generacji i jeśli God of Wary z PS2 były ostrze jak żyleta na PS3, to jakość ich filmów renderowanych była niezmieniona i wręcz tragiczna przez rozmazanie obrazu.

Największe jednak wrażenie zrobiła na mnie lista gier dostępnych w Game Passie i choć pewnie nie ogram żadnej z nich w tym roku, to pobrałem ich co niemiara.

Jeśli kogoś dziwi dziwna pora dodawania bloga, to nie, wcale nie chciałem przeprosić. Zbyt dobrze bawiłem się po prostu z FFXIV i Umineko. Niczego nie żałuję. Trzymajcie się. Do następnego razu.

squaresofter
1 marca 2020 - 20:16