Recenzja: Aliens. Labirynt - Froszti - 18 marca 2020

Recenzja: Aliens. Labirynt

Alienowe poletko dzieł komiksowych w ostatnim okresie dość mocno zaznaczyło swoją obecność na naszym rodzimym rynku, dzięki wydawnictwu Scream Comics. Fani krwiożerczego obcego mogą wybierać z szerokiej palety dobrych tytułów, co jakiś czas dodatkowo trafiając na dzieła mocno wybijające się pond pewien i tak dość wysoki poziom. Taką właśnie pozycją jest Aliens – Labirynt, komiks troszkę inny niż wszystkie, umiejący naprawdę mocno zaintrygować fana uniwersum.

Komiks rozpoczyna się od naprawdę solidnej dawki akcji. Grupka żołnierzy wyrusza na misję mającą na celu wyeliminowanie niebezpiecznych obecnych form życia. Nadmierna pewność siebie i niedocenienie przeciwnika nie kończy się nazbyt dobrze. Jednym ocalałym jest pułkownik Crespi, który już na zawsze zapamięta ten epizod ze swojej służby. Od tego momentu mija jakiś czas, a Crespi otrzymuje rozkaz zastąpienia zmarłego w tajemniczych okolicznościach oficera stacjonującego na stacji kosmicznej Innuminata. Dodatkowo w mniej oficjalny sposób ma on przeprowadzić śledztwo dotyczące tej właśnie śmierci. Szybko po przybyciu na miejsce okazuje się, że dr. Churcha nadzorujący projekt badawczy w tej jednostce, wykorzystuje do swoich eksperymentów Obcych. Geniusz i szaleństwo naukowca stoją na podobnym poziomie, nie wróżąc zbyt dobrze całemu przedsięwzięciu. Na dodatek jak łatwo można się domyślić, mordercze „króliki laboratoryjne” niezbyt zadowolone są ze swojej roli i tylko czekają na dogodną okazję, aby odwrócić role.

Komiksy z uniwersum Obcego, które do tej pory miałem ogromną przyjemność przeczytać, były w dość dużym stopniu oparte na prostym schemacie: dużo strzelania, dużo trupów i stosunkowo mało gadania (co oczywiście nie oznacza, że było złe, nie chcę robić z sobie również specjalisty, który przeczytał wszystkie możliwe komiksy, więc ocena ta jest mocno subiektywna). Pod tym względem „Labirynt” oferuje czytelnikowi coś innego, co może okazać się dla pewnej części ludzi dość mocno intrygujące. Tutaj mocna akcja, w której zapach prochu unosi się w powietrzu, a kosmiczni marines pokazują swój nadmiar testosteronu, pojawia się już na samym początku, aby później ustąpić miejsca mocno zagmatwanemu scenariuszowi, który stopniowo będzie budował wokół czytelnika klimat zagadkowości i niepokoju.

Jim Woodring jak przystało na czterokrotnego zdobywcę nagrody Eisnera, tworzy dzieło, które z każdą kolejną przeczytaną stroną porywa odbiorcę w mocno psychologiczny i odmienny obraz popularnego świata. Tytułowy Obcy, nie został tutaj przedstawiony jako bezmyślna maszynka do zabijania, która rzuca się na wszystko jak leci. „Myśliwy” w bardzo przemyślany sposób wybiera swoje ofiary, działa z myślą o większej grupie i potrafi się powstrzymać od zabijania, jeśli tylko utrzymanie ofiary przy życiu będzie stanowić dla „stada” większy pożytek. Zresztą szybko okazuje się, że to nie ksenomorf stanowi tutaj największe zagrożenie dla ludzi na stacji. Zarówno on, jak i część pojawiających się tutaj bohaterów są tylko dodatkiem pojawiającym się w odpowiednim momencie, aby popchnąć fabułę do przodu. Gwiazdą komiksu jest bezsprzecznie doktor Church, którego szalony umysł kompletnie przestaje rozróżniać podział na dobro i zło, a większość postaci w jego otoczeniu (należnie od tego, czy są to ludzie, czy obcy), stanowić będą dla niego króliki doświadczalne. Mocniejsze wyróżnienie tylko jednej z pojawiających się tutaj postaci, nie jest moim zdaniem błędem twórcy, a celowym zamierzeniem mającym na celu podkreślenie suspensu dzieła, w którym nie było miejsca dla większej ilości charakternych bohaterów.

Scenarzysta, skupiając się na bardziej złożonej fabule, w której rozbudowane dialogi odgrywają dość znaczącą rolę, nie zapomniał jednak o odpowiedniej dawce akcji. Przerażenie malujące się na twarzach ludzi, pokaźna ilość tryskającej krwi czy masa trupów, również mają w scenariuszu swoje idealnie dopasowane miejsce.

O ile historia jest naprawdę bardzo dobra i powinna zaintrygować miłośników Aliena, to warstwa artystyczna będzie tutaj bardzo różnie oceniana. Kilian Plunkett miał swoją dość specyficzną wizję tego, jak powinien wyglądać album. Jednym (w tym i mnie) jego brudne i mocno niechluje rysunki przypadną do gustu, podkreślając swoją odmiennością nietuzinkowy klimat całego dzieła, innych zaś kompletnie odrzucą. Jedyne, do czego można się doczepić (również sprawa subiektywna), to paleta barw zastosowana przez Matta Hollingswortha, w której ewidentnie brakuje należytego mroku, a kadry z pojawiającą się krwią są zbyt mocno przesycone kolorami.

Każdy miłośnik nietuzinkowych gotyckich klimatów, gdzie skomplikowana fabuła wybija się na pierwszy plan, na pewno nie powinien być zawiedziony lekturą tego albumu. Aliens: Labirynt to naprawdę znakomity komiks, który powinien znaleźć się w posiadaniu każdego fana Aliena.

Radosław Frosztęga




Froszti
18 marca 2020 - 10:51