Recenzja filmu Fyre: Najlepsza impreza która nigdy się nie zdarzyła (netfliksowa kwarantanna #3) - fsm - 18 marca 2020

Recenzja filmu Fyre: Najlepsza impreza, która nigdy się nie zdarzyła (netfliksowa kwarantanna #3)

Stan epidemiczny w Polsce trwa w najlepsze, a serwery Netflixa pracują ze zdwojoną mocą. Wśród ponad 3600 pozycji dostępnych w polskiej bibliotece streamingowego giganta znajduje się film Fyre, opatrzony dodatkowym podtytułem Najlepsza impreza, która nigdy się nie zdarzyła. I tak oto trzecią pozycją w czasie kwarantanny, którą dla Was zrecenzuję, okazuje się film dokumentalny.

Proszę powiedzieć, z ręką na sercu i palcem w budce, kto z Was słyszał o skandalu związanym z Fyre Festival zanim pojawiły się pierwsze zwiastuny rzeczonego filmu? Rzecz działa się w pierwszej połowie 2017 roku, ale chyba byłem/jestem zbyt daleko od tego świata, bo żadne nagłówki o oszustwie do mnie nie dotarły. Na szczęście jest film.

Dlaczego "na szczęście"? Bo Fyre to bardzo dobry film. Oczywiście jego twórcy (z reżyserem Chrisem Smithem na czele) dobrze wiedzą, że sensacja wygląda lepiej w oku kamery, niż skrupulatne śledztwo, więc pewne rzeczy są tu potraktowane trochę po macoszemu. Przykład? Potencjalnie najważniejsza część skandalu, czyli przekręt finansowy, zostaje omówiony bardzo skrótowo, a dużo więcej czasu poświęcone jest niemożliwościom towarzyszącym całemu przedsięwzięciu. Gdy wydaje się, że wszystkie działania osiągnęły już szczyt absurdu, nagle okazuje się, że jeszcze dużo może się wydarzyć. O tak, film Fyre ogląda się więc bardzo dobrze.

Fyre Festival miał być luksusowym muzycznym festiwalem ulokowanym na Bahamach. Ludzie płacili potworne pieniądze za przeróżne pakiety, wille na plaży, spotkania z celebrytami i wreszcie wypasione koncerty pełne gwiazd. Problem? Pomysłodawca festiwalu, Billy McFarland, oferował rzeczy, które jeszcze nie istniały i nie miały szans zaistnieć w krótkim przedziale czasu, jaki on i jego partner, raper Ja Rule, sobie narzucili. Kłamstwo postępowało, a biedni festiwalowicze prawdę odkryli już na miejscu. Śmiech przez łzy, same łzy też, chaos, skandal, pozwy, nagłówki, social media i wszystko to zlepione w klasyczną gównoburzę, ale tym razem w pełni uzasadnioną.

Fyre: Najlepsza impreza, która nigdy się nie zdarzyła działa, bo temat jest świetny, na tyle lekki, by nie przytłoczyć, a na tyle poważny, by zainteresować. Bo mamy tu dobrego złoczyńcę (nie ufaj małym oczkom Billy'ego!), bo są zwroty akcji, bo jest świetnie nakręcony, pełen ładnych obrazów i używa dobrej muzyki (za Nine Inch Nails zawsze plus). Poza tym film był współprodukowany przez firmę, którą szef Fyre wpuścił w maliny, zlecając reklamowanie w mediach społecznościowych tej niemożliwej imprezy. Ewidentnie chcieli się odgryźć i zroić dobrą robotę. Udało się.

PS W tym samym czasie platforma Hulu pokazała światu Fyre Fraud, dokument o tym samym, ale skupiający się na postaci McFarlanda i samym przekręcie.

Poprzednie filmy w ramach netfliksowej kwarantanny:

fsm
18 marca 2020 - 10:13