Recenzja: The Promised Neverland #11-#14 - Froszti - 13 czerwca 2020

Recenzja: The Promised Neverland #11-#14

The Promised Neverland – seria będąca jedną z „pereł” w korownie wydawnictwa Waneko. Tytuł z niebywale intrygującą fabułą, która zjednała mu sporo grono wiernych fanów. Dzieło, które każdy kolejny tom pochłania się z wielką przyjemnością i ciągle chce się więcej i więcej.

Kilka ostatnich recenzowanych tomów serii, dobitnie pokazało, że twórcy mocno nietuzinkowego horroru, w którym postacie i fabuła ogrywały kluczowe role, postanowili pójść w stronę większej akcji. Cały arc Goldy Pond, został skonstruowany w taki sposób, żeby dostarczy czytelnikowi sporej dawki widowiskowych doznań. Punktem kulminacyjnym całego wątku jest tomik jedenasty, gdzie walka pomiędzy dzieciakami a arcyksięciem Lewisem, nabiera wyraźnego tempa i zmierza do wielkiego finału. Na scenę wkraczają również „wujaszek” i Ray, którzy stają się istotną częścią planu pokonania wroga. Każde nawet najdrobniejsze podjęte działanie, będzie miało tutaj ogromny wpływ na ewentualny sukces postania. Wielka inteligencja i determinacja nieletnich bohaterów doprowadza ich do momentu, kiedy zaczynają osiągać wyraźną przewagę. Wroga nie można jednak lekceważyć, gdyż w każdym momencie cała sytuacja może ulec zmianie. Wygrana jest na wyciągnięcie ręki, nie obejdzie się jednak bez naprawdę wielkich poświęceń.

Część fanów zdecydowanie nie była zadowolona z zawiązania akcji wokół ukrytej farmy i postawienia większego nacisku na walkę. Według nich seria w tej sposób zaczęła zatracać swoją nietuzinkowość i powielać pewne schematy z innych shounenów. Moim jednak zdaniem taka „rewolta” fabularna wychodzi tytułowi na dobre, pozwalając mu zaczerpnąć drugiego oddechu, który był potrzebny, aby utrzymać całą tajemniczość historii. Świadczy o tym tomik dwunasty, który powraca na utarte początkowe tory, który czysta się z wielką uwagą, aby przez przypadek nie pominąć jakiegoś ważnego drobnego elementu, który powoli rzucić nowe światło na scenariusz.

Walka w Goldy Pond stanowiła tylko malutką część większego plany, który od samego początku zakładał uwolnienie wszystkich dzieci i przedostanie się do świata, gdzie nie będą musiały one żyć w wiecznym strachu. Zanim jednak to nastąpi, należy rozwikłać kolejną zagadkę odkrytą w podziemiach farmy. Nowy cel to również nowe pokłady sił, aby walczyć o lepsze jutro. Emma wraz z towarzyszami przemierzając kolejne niebezpieczne tereny, odkrywa złożoność świata, w którym nic nie jest nadmiernie czarno-białe. Chwila wytchnienia w czeluściach schronu, którą bohaterowie wykorzystują do rozwikłania kolejnych pojawiających się zagadek, prędzej czy później musiała się skończyć. Na scenie pojawia się niebezpieczny wróg, którego naprawdę nikt się nie spodziewał.

Kaiu Shirai w opisanym tomiku, stara się nie tylko ponownie zaciekawić czytelnika mocno wciągającą i „tajemniczą” fabułą, ale dostarcza mu również kilka odpowiedzi na frapujące go pytania (np. co dzieje się z dziećmi, które pozostały na farmie). Dosyć ważnym elementem scenariusza, jest tutaj również ukazanie ciągle niegasnącej nadziei bohaterów (pomieszanej z pewną dawką naiwności), dzięki której mają oni nieprzebrane pokłady sił, aby nigdy się nie poddawać. Powaga całej sytuacji kontraktuje tutaj z kilkoma fragmentami, w których odbiorca przypomina sobie, że pojawiające się tutaj postacie pomimo swoich nad wyraz dorosłych „cech”, nadal jednak są tylko dziećmi.

Końcówka dwunastego tomu i spora część trzynastego to ponowny ukłon w stronę „akcji”. Tym razem jednak twórca stara się pod płaszczykiem walki zawrzeć o wiele głębsze treści. Nowy wróg stanowi wielkie wyzwanie i nie będzie można go tak łatwo pokonać (z wielu względów). Jak na naprawdę dobry survival horror przystało, aby ktoś mógł przeżyć, kto inny będzie musiał zniknąć z kart opowieści. Dzieci niespaczone jeszcze negatywnymi ludzkimi cechami w pewnych sytuacjach nie są wstanie podjąć drastycznych działań, co niestety kończy się dosyć tragicznie. Nowa podróż w atmosferze przygnębienia może być jednak początkiem czegoś „lepszego”.

Czternasta część staje się tomem odpowiedzi na pewne pojawiające się pytania i wielu czytelników, może być tutaj mocno zaskoczonym. „Nowy” sojusznik, który pojawił się na scenie, to kolejny moment wytchnienia dla bohaterów przed czymś „większym”. Zarówno Emma, jak i jej niektórzy towarzysze, swoje już przeżyli i troszkę inaczej patrzą na całym otaczający ich świat. Doskonale wiedzą, że to dopiero początek prawdziwej walki o wolność, w której niekoniecznie trup musi ścielić się gęsto.

Historia przedstawiona w recenzowanych tomikach płynie wartkim nurtem zahaczając o najprzeróżniejsze elementy fabularne. Każdy powinien znaleźć tutaj coś dla siebie: są elementy dramatyczne, jest tajemnica, niesamowity klimat, wartka akcja z widowiskową walką oraz fragmenty bardziej humorystyczne. Wszystko to dobrane w odpowiednich proporcjach, tworząc dzieło, obok którego nie można przejść obojętnie.

Równie dobrze jest pod względem oprawy graficznej, która od samego początku stanowiła jaśniejący punkt mangi. Posuka Demizu po raz kolejny pokazuje swoje nieprzeciętne zdolności artystyczne, kreśląc cudownie wyglądające kadry, w których poukrywane są małe, ale istotne detale mające wymierny wpływ na odbiór scenariusza. Co prawda jest tutaj kilka fragmentów, w których artysta miał pewne chwile słabości, jednak można je policzyć na palach jednej dłoni i nie wpływają one na jakość tytułu.

The Promised Neverland to komiks, którego nie trzeba nikomu zachwalać. To pozycja, która obowiązkowo powinna być przeczytana przez każdego szanującego się fana dobrej mangi.

Nic tylko kupować, czytać i doskonale się przy tym bawić.

Radosław Frosztęga



Egzemplarz do recenzji dostarczyło wydawnictwo Waneko.

Froszti
13 czerwca 2020 - 10:46