Jedna z najlepszych ekranizacji gier - recenzja filmu o Sonicu - fsm - 19 listopada 2020

Jedna z najlepszych ekranizacji gier - recenzja filmu o Sonicu

Tytuł tekstu mówi wszystko, co powinniście wiedzieć. Sonic. Szybki jak błyskawica to produkcja, która nie miała łatwego startu, ale do mety dojechała na pierwszym miejscu. Do kina na Sonica się nie wybrałem, ale produkcja trafiła niedawno do HBO Go, więc chętnie zamieniłem salon w kino i przekonałem się, że ponaddźwiękowy jeż to niezwykle wdzięczny bohater zaskakująco udanego filmu dla widza niemal w każdym wieku.

Film o Sonicu był w produkcji od 2013 roku, ale dopiero pod koniec zeszłego roku projekt ten stał się ciałem. Pokracznym, humanoidalnym ciałem z małymi oczkami, które wywołało internetową burzę i wymusiło na twórcach poprawienie projektu głównego bohatera. Nowy Sonic bardziej przypomina tego z gry, ale pierwsze wrażenie było takie sobie. Więc porażka? Na szczęście nie, z kilku powodów.

Sonic the Hedgehog, dzięki katastrofalnym ostatnim miesiącom, stał się piątym najlepiej zarabiającym filmem roku - 306 milionów w box office zagwarantowało przypieczętowanie stworzenia kontynuacji. To po pierwsze. Po drugie, konkurencja na polu ekranizacji gier nie jest specjalnie silna, więc bycie jednym z najlepszych nie musi oznaczać dobrego filmu. Ale jest jeszcze po trzecie - mimo niedociągnięć, dzieło debiutującego na fotelu reżysera Jeffa Fowlera jest szybkie, zabawne i odpowiednio krótkie, by nikogo nie znudzić.

Zaczynamy na rodzinnej planecie Sonica, wyglądającej tak, jak powinna wyglądać next-genowa gra (czyt: świetnie i bardzo w klimacie starszych odsłon serii), poznajemy młodego jeża, na którego moc czyhają złe stwory. Dzięki pierścieniom Sonic ucieka na Ziemię i w ukryciu egzystuje chłonąc popkulturę, obserwując mieszkańców miasteczka Green Hills, marząc o przyjaźni. Oczywiście z ukrycia będzi musiał wyjść i tutaj też ktoś będzie czaił się na jego niezwykłą umiejętność poruszania się szybciej niż dźwięk. Fabuła jest prościutka, infantylna i przewidywalna, ale to nie musi być wada - wszak Sonic do film dla młodego widza.

Co mi się spodobało? Żarty w dialogach (szczególnie ten o dziecku w torbie), skomplikowana "quicksilverowa" scena zatrzymania czasu w barze, dobry głos Sonica (Ben Schwartz to szalenie zabawny gość, pasuje do tej postaci), plastyczny i balansujący na granicy kiczu Jim Carrey i ogólny lekki ton całości. Słabo było po stronie scenariusza, CGI czasami wyglądało na robione naprędce (i pewnie było), momentami film był zbyt infantylny. Ale, jak już wspomniałem, nie trzeba z tego powodu rwać sobie włosów z głowy. Sonic the Hedgehog jest bajką dla dzieci, ale tak się składa, że dorośli mogą czerpać z seansu trochę radości.

Kinowy Sonic to kolega Detektywa Pikachu - film na nieco gorszym poziomie technicznym, ale równie zabawny, z nieco lepszym tempem, uroczo głupiutki. I jako taki może się podobać. Co prawda ja w Sonica nigdy namiętnie nie grałem, ale kontynuację tego filmu obejrzę chętniej niż nowe Pokemony. Ode mnie 6,5/10.

fsm
19 listopada 2020 - 15:28