Recenzja mangi Miecz zabójcy demonów #4-#5 - Froszti - 6 lutego 2021

Recenzja mangi Miecz zabójcy demonów #4-#5

Wielbiciele mangi Miecz zabójcy demonów – Kimetsu no Yaiba nie mają zbyt wiele czasu na odpoczynek. Seria z każdą kolejną pojawiającą się częścią oferuje czytelnikowi masę niezapomnianych wrażeń i treści, które porwą go swoimi dynamicznymi scenami.

Wydarzenia, których świadkami byliśmy w bębenkowej rezydencji są już przeszłością, o której należy powoli zapominać. Tanjirou nie ma jednak zbyt wiele chwil na złapanie przysłowiowego drugiego oddechu. Na jego drodze pojawia się bowiem Zenitsu Agatsuma i tajemnicza postać w masce dzika. Jest nim inny zabójca demonów o imieniu Inosuke. Abstrahując od sytuacji, w której zastał on wspomnianą dwójkę, wszystko wskazuje na to, że ich los mocno się połączy. Nowy towarzysz mocno nastawiony na atak ciągle stara się pokazać innym, że jest „najlepszy”. Będzie miał on ku temu doskonałą okazję. Grupa „początkujących" zabójców demonów otrzymuje bowiem rozkaz udania się na straszną górę Natagumo i wyjaśnienia dziejących się tam wydarzeń. Nikt nie spodziewał się tego, że znajdą oni tam wyzwanie, które sprawdzi nie tylko ich zdolności bojowe, ale również umiejętność ścisłej współpracy. Miejsce te zamieszkiwane jest bowiem przez rodzinę pajęczych demonów, które nie należą do łatwych przeciwników.

Miecz zabójcy demonów to tytuł, który od samego początku jest pozycją którą przypadnie do gustu miłośnikom dynamicznych shounenów. „Akcja” odmieniania przez wszystkie możliwe przypadki jest tutaj siłą napędową mangi. Oczywiście na drugim planie znajdziemy bardziej wymagającą, wciągającą i ciekawszą treść z masą tajemnic.

Od recenzowanych tomików nie należy jednak oczekiwać, że odkryją one przed czytelnikiem jakiś większy kawałem fabuły. Obie części nastawione są tutaj głównie na „walkę”, która wypełnia większość stron. Nie oznacza to jednak, że odbiorca nie znajdzie tutaj nic ponadto. Autor przybliża nam tutaj nowych bohaterów, którzy wyraźnie stają się częścią drużyny Tanjirou i będą pojawiać się w opowieści jeszcze nie raz. Dowiadujemy się również trochę więcej o samej organizacji zrzeszającej „zabójców demonów”. Nie brakuje również kilku naprawdę dobrze napisanych humorystycznych momentów, które mimowolnie wywołują na twarzy odbiorcy rozbawienie. Dużym plusem zarówno recenzowanych części, jak i całej serii jest również podejście twórcy do prezentowanych antagonistów. Demony nie są tutaj prezentowane jakie krwiożercze bezmyślne istoty, których bohaterowie pozbywają się całymi hordami. Każdy z nich jest inny, ma zupełnie odmienne motywacje swoich działań i nie zawsze przesiąknięty jest klasycznym „złem”. W tym elemencie mangi twórca pokazuje naprawdę spore pokłady swojej kreatywności, dzięki czemu tytuł staje się odmienny od dziesiątek innych pozycji z tego rodzaju gatunku.

Niczego odkrywczego nie można napisać na temat warstwy graficznej mangi. Nadal jest ona dość przyjemna w odbiorze, na pewno nie można jednak o niej napisać doskonała. Pojawia się tutaj pewna doza prostoty rysunków i niekoniecznie wielka dbałość o każdy możliwy szczegół tego, co znajduje się w konkretnym kadrze. Na pewno jednak artysta świetnie radzi sobie ze scenami akcji, gdzie jest co podziwiać a choreografia walk stoi na naprawdę bardzo wysokim poziomie.

Każdy kolejny pojawiający się na naszym rynku tomik mangi, to duża dawka przyjemności dla sporej grupy miłośników shonenowych klimatów. Jeśli ktoś zalicza się do tego grona i jeszcze nie miał okazji sprawdzić samemu tego tytułu, to czym prędzej powinien nadrobić zaległości.

Widowiskowa akcja, ciekawi bohaterowie i dobry humor.

Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie mangi do recenzji.

Froszti
6 lutego 2021 - 10:44