Przeglądając zapowiedzi i nowości w poszukiwaniu prezentu na Dzień dziecka, natrafiłem na komiks ze znaną mi Lisbeth Salander na okładce. Pomyślałem, że twórczości Stiega Larssona w wersji komiksowej jeszcze nie miałem okazji sprawdzić.
Okazało się, że Sylvain Runberg wraz z utalentowaną rysowniczką Belen Ortegą tworzą nowe przygody bohaterów sagi Millennium.
Z faktu, że znałem szwedzką wersję filmów, ale i również jej amerykański odpowiednik z Danielem Cragiem oraz Rooney Marą, to nie mogłem sobie odmówić powrotu w świat tych bohaterów.
Fabuła wciąga w morderczą intrygę.
Nasza droga Lisbeth wraz z Republiką hakerów mają ambitny cel, chcą dostać się do bazy danych szwedzkich służb specjalnych i odkryć ich mroczne tajemnice. Jednak nie jest to takie proste, zwłaszcza gdy na te dane ostrzą sobie zęby ludzie z wrogiej grupy hakerów.
Nie możemy również zapomnieć o Blomkviście a ten jak zwykle nie próżnuje, ponieważ celem jego śledztwa jest lider skrajnej prawicy Sten Windoff. On i jego partia mogą przejąć władzę w kraju, a chcą do tego wykorzystać kryzys związany z uchodźcami.
Fabuła rozwija się powoli i mimo tego, że wydaje się, iż jest bardzo rozbudowana, taka nie jest. Przedstawione wątki zdają się ze sobą nie łączyć, a jedynym wspólnym mianownikiem są postaci i nic więcej.
Lisbeth i Mikael to wybuchowa mieszanka
Jednak nie można odmówić scenarzyście tego, że postaci hakerki i dziennikarza, są tak dobrze przeniesione do komiksu, że czuję się, jakbym widział ponownie filmy, o których napisałem wcześniej. Lisbeth dalej jest twarda i nie daje sobą pomiatać, a do tego dalej pokazuje, że jest świetna w swoim fachu. Blomkvist dalej wierzy, że granie według prawa jest dobre, ale świat udowadnia, że granie według zasad nie jest do końca dobre.
Zdziwiło mnie jak dobrze widać połączenie tej dwójki. Z innych światów i zupełnie odmiennych spojrzeniem na to, co ich otacza, a mimo tego są dla siebie jak ogień i woda.
Najbardziej trafiła do mnie mroczna oprawa graficzna, a ta przeplata się z jaśniejszymi scenami. Lisbeth to ciemność, a Mikael to jasność. Nie wiem, czy było to celowe nawiązanie do równowagi dobra i zła, ale jeśli tak, to dodatkowo podbudowuje klimat dwóch splatających się ze sobą światów.
Zamrożone dusze mają dwa duże mankamenty, które mogą odrzucić od siebie czytelnika.
Ta pozycja jest niesamowicie krótka, ma tylko 56 stron, a przez to podczas lektury nie mogłem pozbyć się wrażenia, że fabuła rozwinęłaby się lepiej, a my moglibyśmy lepiej poznać naszych bohaterów.
Jeśli nie znacie książek Stiega Larssona lub filmów opartych na jego twórczości, odbiór tej pozycji może być niełatwy. Bez tego ciężko będzie zrozumieć problemy Mikaela, czy to dlaczego Lisbeth jest wrogo nastawiona do sporej liczby osób, a ufa nielicznym. Trudno wam też zrozumieć relacje z innymi postaciami, a właśnie to one momentami ratują niektóre sceny.
Dlaczego warto to przeczytać?
Jeśli jesteście fanami Stiega Larssona i macie jego opowieści w małym palcu, to na pewno możecie się nad tym pochylić. Jeśli jednak to nie jest ten przypadek, to znajdźcie inną pozycję.
W komiksie pojawia się wiele pytań, dostajemy jeszcze mniej odpowiedzi, a to sprawia, że mam ochotę sięgnąć po dwa tomy, które mi jeszcze zostały. Mam nadzieję, że dowiem się więcej o bohaterach, intrygach i tym, co przyniesie ta niesamowicie niebezpieczna opowieść.
Komiks kupić możecie w Empiku.
Ocena: 8/10.