Demoniczna historia trwa w najlepsze, cały czas oferując czytelnikowi masę widowiskowości i ciekawe zwroty akcji. Nie inaczej jest w przypadku tomiku 27, gdzie „akcja” staje się początkiem nowego i bardzo ważnego wątku.
Historia pisana przez Kazue Kato od bardzo dawna zachwyca fanów na całym świecie. Stworzona przez niego opowieść może nie jest czymś nadmiernie innowacyjnym, ale trzeba mu oddać, że jak mało kto potrafi on kreślić wciągające widowiskowe shoneny. Nawet najlepsza seria z czasem musi jednak powoli zbliżać się do swojego końca. To uczucie towarzyszy fanom cyklu już od kilku ostatnich odsłon. Jeszcze bardziej zostanie ono spotęgowane po lekturze tomu dwudziestego siódmego, gdzie pewne wydarzenia zwiastują nadchodzący finał. Zupełnie inną kwestią jest to czy przyjdzie on szybko, czy może zostanie przez autora odpowiednio „wydłużony”.
Jesteśmy już na takim etapie historii, że na temat fabuły recenzowanego tomiku, naprawdę trudno jest coś konkretnego napisać. Każda bowiem drobna informacja, może być dla kogoś dużym „spojlerem”. Wystarczy jedynie dodać, że manga została podzielona na dwie części. Początek to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z poprzedniego tomu. Widzimy więc braci Okumura, którzy mierzą się w wielkim pojedynku. Po takim naprawdę mocnym, ale kameralnym wstępie autor zaczyna działać na większą skalę i kreślić początek wielkiej wojny, która zadecyduje o przyszłości świata.
Bardzo ważną częścią tomiku i zarazem jego najmocniejszym elementem, jest właśnie wspomniany pojedynek. Iście epicka walka dwóch bohaterów, w której emocjonalność miesza się z widowiskowością. W ruch idą nie tylko potężne moce czy pięści, ale również głęboko skrywane w duszy emocje i słowa, których siła potrafi być niewyobrażalna. Każdy czytelnik zdecydowany sięgnąć po tę część może więc być pewny, że znajdzie w niej zarówno dawkę łez, jak i adrenaliny.
W tomiku nie zabrakło również małej szczypty typowego dla serii humoru. Kilka drobnych żartów na rozluźnienie atmosfery i przygotowanie zarówno odbiorcy, jak i bohaterów na nowe wyzwania. Całość kończy się oczywiście mocnym cliffhangerem mającym zachęcić (jakby to było potrzebne) do sięgnięcia po kolejny tom.
Nic nowego nie można napisać na temat warstwy wizualnej komiksu. Rysunki były, są i pewnie do samego końca będą dość proste, ale bardzo klimatyczne i przyciągające uwagę odbiorcy. Artysta wraz ze współpracownikami świetnie radzi sobie z ukazywaniem emocji na twarzach bohaterów i prezentacją dynamicznych scen. Są to właśnie dwa największe wyróżniki oprawy graficznej, które nieustannie zachwycają.
Jeśli więc kogoś nurtuje pytanie, czy warto sięgnąć po Ao No Exorcist #27? Odpowiedź może być tylko jedna – zdecydowanie TAK!
Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie mangi do recenzji.