Recenzja Chainsaw Man #9-#10 - Froszti - 7 czerwca 2022

Recenzja Chainsaw Man #9-#10

Seria powoli zbliża się do swojego finału (przynajmniej pierwsza część). Fani tytułu powinni więc być gotowi na to, że teraz każde nawet najdrobniejsze zdarzenie może mieć wpływ na końcówkę opowieści. Takich elementów na pewno nie brakuje w tomach dziewiątym i dziesiątym, gdzie obok widowiskowości pojawia się również spora „głębia” historii.

Wydarzenia z poprzednich rozdziałów mocno wcisnęły czytelników mangi głęboko w fotel. Końcówka ósmej części to prawdziwy majstersztyk, o którym naprawdę długo nie będzie można zapomnieć. Po takiej dawce adrenaliny potrzebna jest więc odrobina odpoczynku. Znajdziemy ją w treści tomu dziewiątego, gdzie widzimy bohaterów odpoczywających po intensywnych walkach. Nikt z nich nie może jednak zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Trauma potyczki towarzyszy im każdego dnia, co najlepiej jest widać po Power, którą całymi dniami muszą opiekować się Denji i Aki. Oczywiście jak na autora przystało, jest to zaledwie przygotowanie czytelnika na coś znacznie większego.

Jeśli w poprzednich częściach wydawało się komuś, że historia osiągnęła apogeum szaleństwa i głębi, to lepiej niech przygotuje się na dawkę czegoś naprawdę „mocnego”. Mniej więcej od połowy dziewiątego tomu twórca kreśli zaskakujące narracyjne wybory, inscenizuje szalone wydarzenia, wprowadza nowe odpowiedzi na niektóre nurtujące czytelnika pytania i robi to wszystko na iście gigantyczną skalę. Początkowa intymna atmosfera tomiku przeobraża się w serię pozornie „dziwnych” wydarzeń, które dla fana cyklu stają się niczym innym jak puzzlami, z których może on ułożyć większy obraz całości. Niektóre pokazane tutaj wątki wydają się zwariowane i trudne do zrozumienia, ale z kolejnymi przeczytanymi stronami nabierają one jakiegoś głębszego sensu. Końcówka tomu to zaś powrót na sprawdzone tory krwawej widowiskowości, tak aby ponownie pobudzić w czytelniku adrenalinę.

Śmierć i emocje – dwa elementy, które mają ogromne znaczenie w tomiku dziesiątym. Tatsuki Fijimoto doskonale wie, jak zaskoczyć czytelników, chociażby uśmiercając ważnych dla opowieści bohaterów. Takie wydarzenia na pewno nie mogą pozostać obojętne dla innych postaci. Różnorakie emocje targają, chociażby Denjim, który pocieszenia szuka w pobliżu Makimy. Chłopak na pewno nie spodziewa się jednak tego, że chwila relaksu, beztroski i emocjonalnego wytchnienia przerodzi się w istny piekło na ziemi. Odsłonięte zostaje bowiem prawdziwe oblicze Makimy i jej plany w których „demon piły” odgrywa ważną rolę.

W bardzo dużym uproszczeniu można napisać, że każdy odbiorca decydujący się sięgnąć po dziesiątą część cyklu, musi być gotowy na ostrą jazdę bez trzymanki. Nie ma w tym grama przesady. Każda bowiem strona mangi to szereg zdarzeń, które nie tylko zaskakują, ale również mocno szokują, znacząco podbijają adrenalinę i serwują czytelnikowi dawkę sugestywnych emocji. Szalona gęstość scenariusza serwowanego przez Fujimoto to coś, obok czego nie można przejść obojętnie. Obserwowanie ewolucji i jednocześnie deewolucji głównego bohatera, to coś zapierającego dech w piersiach. Swoją „robotę” wykonuje tutaj również wspomniana Makima, która znacząco odsłania swoje mroczne oblicze, jednak nadal pod pewnymi względami jest ona dla czytelników zagadką.

Jeśli chodzi o rysunki, to w obu recenzowanych tomach prezentują się one bardzo dobrze. Artysta trzyma się tutaj swojego sprawdzonego stylu, który łączy w sobie prostotę z widowiskowością i ogromną dawką bezkompromisowej brutalności. Na pewno nie jest to komiks dla osób o słabych nerwach. Niektóre z kadrów potrafią być bowiem na tyle sugestywne, że u bardziej wrażliwych odbiorców wywołają one uczucie obrzydzenia.

Zachwycająca widowiskowość i brutalność, pod którą kryje się mocna i przemyślana fabuła.

Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie mangi do recenzji.

Froszti
7 czerwca 2022 - 09:33