O Mrocznym Rycerzu to ballada - g40st - 9 sierpnia 2010

O Mrocznym Rycerzu to ballada

g40st ocenia: Batman: Arkham Asylum
95

Nie lubię przebierańców. Lubię za to Batmana i chociaż przynależy do tej bandy kolorowych świrów, to w jego karierze odnajduję kilka cudownych momentów. Jak na przykład w Zabójczym żarcie według scenariusza Alana Moore'a czy albumie, w którym Bruce Wayne bierze się za bary z Predatorem. O ile w komiksach znajdę jeszcze więcej ciekawych historii, o tyle gier o mścicielu z Gotham City wydanych przed 2009 rokiem nie nazwałbym inaczej niż beznadziejnymi. No, może z wyjątkiem Batman Begins, ale to też akurat ledwie średniak. Dopiero za sprawą ekipy RockSteady Studios dosłownie spadłem z krzesła z wrażenia.

Ale nie od razu. Trochę trwało zanim wciągnąłem się w opowiadaną historię, w jej klimat!, w końcu w skórę samego Batmana. Zanim zdecydowałem się na zakup pełnej wersji gry zdążyłem kilka razy przejść demo zarówno w wersji na Xboksa 360, PlayStation 3 i peceta i muszę przyznać, że perspektywa zabawy w rozdzielczości 1920x1200 z wykorzystaniem PhysX okazała się być najbardziej kusząca.

Pierwsze prawo Batmana mówi, że opowieść musi być mroczna. I taka właśnie jest w Arkham Asylum. Bruce Wayne przemierza korytarze najsłynniejszego psychiatryka na świecie kopiąc twarze dziesiątkom nasyłanych przez Jokera zakapiorów i wykorzystując gadżety opracowane w laboratoriach swojej firmy. Pamiętacie pierwszego Gacka nakręconego przez Tima Burtona, w którym Jack Nicholson w pewnym momencie zdziwiony pyta: "Skąd on [Batman] bierze takie zabawki?" To samo pytanie zadawałem sobie w trakcie gry. Batarang służący wiadomo do czego, Batclaw pozwalający za pomocą linki dostać się w niedostępne miejsca, żel wybuchowy i w końcu tryb detektywistyczny pozwalający widzieć obiekty przez ścianę i analizować najbliższe otoczenie. Ta ostatnia umiejętność bohatera jest akurat trochę przesadzona i jej zbyt częste wykorzystywanie daje ogromną przewagę nad przeciwnikami.

Drugie prawo Batmana wspomina coś o odpowiednio szalonych szaleńcach. W Arkham Asylum mamy więc Jokera (z absolutnie przegenialnym głosem Marka Hamilla), jest Zsasz, Killer Croc, Harley Quinn i seksowna Poison Ivy, a także znakomicie wykorzystany patent ze Scarecrowem. Szczególnie w jednym miejscu, w którym autorzy starają się przebić tzw. Czwartą Ścianę. Wszystkie te indywidua prezentują się w AA fantastycznie i jeżeli już miałbym się do czegoś przyczepić, to co najwyżej do trochę nudnego etapu z Killer Crockiem. Poza tym mucha nie siada.

Trzecie prawo Batmana to stwierdzenie, że dobra bitka nie jest zła. Twórcy przygotowali jeden z najciekawszych i najlepiej zrealizowanych systemów nawalania się jaki miałem okazję zobaczyć w grze nie będącej odgórnie napiętnowanej nazwą beat'em up. Kocie ruchy Nietoperza, płynność zadawanych ciosów i uników, reakcje adwersarzy... cud miód i orzeszki. Co najmniej klasę wyżej od zachwalanego Assassin's Creed.

Batman: Arkham Asylum rozłożył mnie na łopatki. Udało mu się, bo byłem kompletnie nieprzygotowany na to, co miałem okazję zobaczyć w trakcie zabawy. Jedna z niewielu gier, która przydybała mnie z opuszczonymi spodniami. Najlepszy tytuł 2009 roku.

Na zakończenie jedna z najzabawniejszych scen w historii "rajtuzowego" kina. Klękajcie narody.

g40st
9 sierpnia 2010 - 18:05