Do diabła z Piekarą! - Rock - 22 września 2010

Do diabła z Piekarą!

 

Jacek Piekara, to obok Eugeniusza Dębskiego mój ulubiony pisarz współczesnej polskiej fantastyki, ale dostarcza mi niestety tyleż rozterek co i radości. W swojej karierze napisał kilkanaście fenomenalnych książek, ale ciężko byłoby przytoczyć jakiś cykl, który raczyłby dokończyć.

Jest więc zbiór opowiadań o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie, chyba najbardziej wyrazistej postaci z jaką kiedykolwiek miałem okazję się zetknąć w fantastyce. Zbiór, który kończąc się czwartym tomem („Łowcy Dusz”) zapowiadał zdecydowanie obiecującą kontynuację. Niestety po dziś dzień ciarki mnie przechodzą na myśl o ostatnim opowiadaniu, ale temu uczuciu towarzyszy przykre zgrzytanie zębami w oczekiwaniu na kolejny tom.

Zamiast więc kontynuować swoje rewelacyjne dzieło, Piekara postanowił napisać wstęp do historii Madderdina. Dobra, mogę z tym żyć – pomyślałem wtedy. Rzeczony wstęp zatytułowany „Płomień i krzyż”, a rozpoczęty w 2008 roku, miał się zamknąć w trzech tomach. Jak poszło naszemu autorowi zapytacie? Ano jest rok 2010 i nadal czekam na tom drugi. Kolejny wiec powód, bym rozpaczał w zaciszu domowej biblioteczki nad niedokończonym dziełem. Zważcie, że nowy cykl w niczym nie ustępuje poprzednikowi.

 

Mamy więc rok 2010 i nagle na półkach pojawia się nowa książka Piekary. „Ja inkwizytor. Wieże do nieba”, bo o tym mowa, zauważony na sklepowej półce spowodował u mnie ekscytację bliską zawałowi. Jakież było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że wspomniana pozycja nie kontynuuje żadnego, z wymienionych wcześniej, cyklu. Zawiera dwa opowiadania, związane, ale luźno, z poprzednimi tomami. Myślicie pewnie, co miał biedny Rock zrobić, pewnie kupił i dalej się zadręcza. Otóż nie, nie kupiłem. Powiedziałem – basta, koniec, finito. Dosyć mam rozterek, oczekiwania na kolejne części, mój wewnętrzny czytelnik zaprotestował przeciwko takiemu traktowaniu. To tak jakby człowiek jadł ulubione ciastko, na koniec zostawiając sobie delikatną, starannie wybraną, ulubioną, smakowitą warstwę przysmaku, by się przekonać, że ktoś mu ją podpieprzył, kiedy z zamkniętymi oczami pogrążony był w oczekiwaniu na zbliżającą się ekstazę.

Nie kupiłem książki, ale nie dlatego by wyrazić swój sprzeciw. Nie kupiłem jej ze strachu. Mogłoby się bowiem okazać, że po raz kolejny ktoś czyha na moje ciacho i dopadnie je niechybnie, gdy będę się zbliżał do najlepszej części. Tego bym już chyba nie przeżył.

 

Jednak mimo potwornych doświadczeń niczego nie żałuję. Ba, mógłbym to nawet powtórzyć. Opowiadania Piekary, o najciekawszym inkwizytorze w historii polskiej, jeśli nie światowej, literatury są zdecydowanie warte bólu, jaki towarzyszy oczekiwaniu na kolejne tomy. Nie wypowiadam się na temat „Ja inkwizytor. Wieże do nieba”, bo tutaj przekroczyłem swoją granicę odporności na psychiczne tortury i nie przeczytałem, ale wcześniejsze przeżycia towarzyszące lekturze starszych tomów zdecydowanie skłaniają mnie do polecenia książek Piekary.

Uwielbiam Mordimera Madderdina i to do tego stopnia, że jestem gotów powiedzieć, że przy nim, nasz najsławniejszy bohater fantastyki, Wiedźmin wygląda jak Żwirek, albo Muchomorek (raczej Muchomorek, zważywszy wiedźmińskie nałogi) i niech się dzieje co chce!

Rock
22 września 2010 - 13:42