Najbardziej wciągająca gra wszech czasów - K. Gonciarz - 25 września 2010

Najbardziej wciągająca gra wszech czasów

Jak może wiecie, choruję sobie. Nic strasznego, uciążliwość objawów jest do przełknięcia w obliczu tak cennej odrobiny czasu dla siebie. No ale właśnie, ów czas gdzieś mi przechodzi za plecami, a ja spędzam całe godziny na prowadzeniu wojny japońsko-perskiej. Albo podboju Aten. Albo handlu z Amerykanami. Cywilizacja wróciła i znowu wciągnęła mnie jak najbardziej uzależniający środek chemiczny znany ludzkości. Zarost zarasta, Batasia się irytuje, Halo: Reach rzucone w kąt, naczynia brudne, ciało nieumyte, Amnesia przerwana w połowie, nie ma świata i nie ma mnie dla świata, to działa po tylu latach.

Japońscy samuraje pod murami Aten. A co!


Chciałbym udowodnić, że Cywilizacja to wciąż ta sama gra. Udowodnić sobie samemu, chyba, bo dla Was te rozliczne tweaki rozgrywki mogą przecież mieć znaczenie. A ja, chociaż grałem prawie we wszystkie części i spin-offy (Alpha Centauri, Colonization) tej zacnej serii, większości tzw. zmian i tak nie jestem w stanie wychwycić. Wiadomo: państw-miast nie było. Doktryny społeczne w formie drzewek to coś nowego, a faktycznie nie zmieniamy tu ustroju oraz religii. No i nie można już ustawić wielu jednostek na jednym polu, o zmienionym kształcie swoją drogą. Tak poza tym umyka to wszystko mojej percepcji, stępionej przecież przez lata grania w strzelanki. Trzon rozgrywki, ten ładunek ponadczasowości, jest za każdym razem dokładnie taki sam. Dobitnie pokazuje to Civilization: Revolution na konsole, które zostało pozbawione zagmatwanych funkcjonalności i systemów, a jednak zadziałało na mnie dokładnie tak samo (zdarzył sie i 1000GS na XBL).

Tokyo - niewielka, górnicza mieścina, założona celem wydobywania rudy żelaza.

Cywilizacja osiąga sukces na nieprawdopodobnej płaszczyźnie: generyczna rozgrywka jest przy każdej nowej partii niesamowicie rozwiązana. Wiecie, o co mi chodzi. Tej gry nikt nie "prowadzi", to taki sandbox, w którym ludziki się losowo spotykają i napieprzają, a pewnym trafem jednym z nich steruje "żywy" - pozostali udają, że nawet nie wiedzą, który to. Pisałem ostatnio o emergent narrative, trudno o bardziej epicki przykład tego procesu: każda wojna w Cywilizacji zdaje się dobrym materiałem na epopeję narodową. Pamiętacie, jak ogromny pochód wrogich wojsk zatrzymał się na Waszej stolicy, a Wy ostatkiem sił przepuściliście kilka jednostek na tyły wroga i zakręciliście mu gospodarczy kurek? Czy cokolwiek innego. Grając w Cywilizację mamy świadomość dokonywania wielkich rzeczy i podejmowania decyzji, od których zależy życie milionów pikseli (megapikseli?). Mam nadzieję, że nigdy nikt nie wpadnie na pomysł obdarzenia tej gry grafiką rodem z Total Warów - to, co najpiękniejsze w Cywilizacji, widzimy oczami wyobraźni. Oczywiście można ten magiczny zegarek rozebrać na trybiki i zacząć się czepiać szczegółów. Ja na przykład zawsze czułem niedostatek w mechanizmach dyplomacji: sztuczna inteligencja za bardzo ograniczona jest do jednej osi lubienia-nielubienia nas. Ale to w zasadzie czepianie się konkretnej instancji, jakiegoś tam wcielenia abstrakcyjnej idei, którą przecież jest Cywilizacja. Nie potrafiłbym "zrecenzować" Civ5 - nie wiadomo w ogóle, w którym momencie kończymy pisanie o zmianach, a w którym nasz wzrok jest już przysłonięty przez geniusz oryginału.

Dariusz I Wielki, czyli mój najbardziej nielubiany kolega po fachu.

Muszę sobie zrobić przerwę, za bardzo się wkręciłem. Tymczasem, jeśli ktoś nie grał, to niech czym prędzej spróbuje. Myślę, że przy pierwszym kontakcie może być ta gra nieco skomplikowana, ale nie bądź cieniasem. W końcu to najbardziej wciągająca gra wszech czasów.

K. Gonciarz
25 września 2010 - 18:23