Zapewne wszyscy z Was znają już kino Zacka Snydera. Mówić o nim można długo (a tzw. nerdzi jeszcze dłużej), sądzić wiele, ale oddać trzeba jedno - strona techniczna i wizualna jego filmów jest dopracowana w najdrobniejszych detalach. Nie inaczej jest w przypadku jego najnowszego dzieła - bajki o puszystych sowach.
Legendy Sowiego Królestwa to dla mnie pewne zaskoczenie. Ani nie znam książkowego oryginału, ani też nie wiedziałem, że mój ulubiony spec od zwolnionego tempa zabrał się za tworzenie trójwymiarowej animacji o tych sympatycznych ptakach. W pewnym momencie, przed jakimś seansem, zobaczyłem zwiastun (w wersji 2D). Pomyślałem - ładne, ale nic ponadto. Tymczasem - po przeczytaniu kilku recenzji, odkryciu kto reżyseruje i wydaniu większej ilości kasy na wersję 3D (czy w ogóle grają to gdzieś "na płasko"?) stwierdzam, że warto było. O rly!
Żeby nie było wątpliwości - film jest bajką. Przygodowym patrzydłem o mało zaskakującej fabule, które spodobać się ma zarówno młodszej, jak i starszej widowni. Historia jest prosta (zła sowa-Hitler chce sprawić, by czyste rasowo płomykówki rządziły w królestwie sów, a legendarni strażnicy muszą mu się przeciwstawić dzięki pomocy młodego dzielnego sowa, którego brat okazał się zbyt głupi, by nie poddać się praniu mózgu serwowanego przez sowie SS etc.), zaskoczeń nie ma w zasadzie żadnych, zwroty akcji są przewidywalne, a dobro w końcu zwycięża (spojler? ups...). Mając to na uwadze można przejść do pozytywów. Ojejejeje jak to fantastycznie wygląda! Legendy Sowiego Królestwa są trójwymiarową animacją, której autorzy odeszli od maksymalnie wyeksploatowanego ostatnimi czasy komiksowego przerysowania i postawili na hiper-realizm. Słusznie. Wszystkie te śliczne ptaszorki są niesłychanie puszyste, każde piórko ma z milion polygonów, krajobrazy są urzekające, a trójwymiar jest prawdziwym trójwymiarem. Kilka scen gwarantuje przynajmniej szerokie rozdziawienie paszczy w uśmiechu bądź zachwycie, a całości dopełniają rewelacyjnie pokazane sceny walki. Te sowy mają stalowe pazury, miecze i maski (mimowolne skojarzenia z blizzardowymi filmikami na miejscu)! No i naparzają się. Strasznie. Dużo. Efektownie. No i w zwolnionym tempie. A potem przyspieszonym. A potem znowu zwolnionym (Snyder reżyserując romantyczny melodramat stosowałby pewnie te same triki). Oczny orgazm zapewniony.
Czyli: można zabrać pociechy (ale nie za młode, bo mroku w tym filmie nie brakuje), można się parę razy uśmiechnąć, trzeba się pozwchwycać tempem, prowadzeniem kamery i efektami. Kawał podnoszącej na duchu, porządnej roboty, na który można wydać te 28 złotych. No bo sowy są przecież takie śliczne (i zaskakująco długo nie gościły na ekranie). Gra też już zresztą jest...