Mój duchowy krewniak o zacięciu filmowym - fsm - pochwalił niedawno Pogrzebanego, w którym znany z komediowych wybryków Ryan Reynolds pozamiatał, że hej. Miło mi zakomunikować, że w tym roku do polskich kin zawitał równie ciekawy obraz, w którym pierwsze skrzypce grają aż 3 osoby! W Uprowadzonej Alice Creed nie zobaczycie tłumu statystów i bohaterów drugoplanowych. Wszystko odbywa się w skromnej scenografii opustoszałego apartamentu, w którym dwójka zbirów przetrzymuje młodą kobietę celem zdobycia okupu.
Jak wspomniałem, na głównie danie składa się aktorski tercet brytyjskiego pochodzenia oraz wizualna asceza. Oraz szaleńcza bezkompromisowość. Oj tak, kocham takie motywy. Rzecz bowiem nieźle wciąga, choć akcji tu mniej niż w 10 odcinkach Klanu. W gruncie rzeczy lubię jak Brytole wspinają się na szczyt rzemieślniczej roboty filmowej. Bo nie ukrywam - Uprowadzona Alice Creed to nic innego jak rzetelny thriller rozpisany niczym teatralne przedstawienie o zaskakującym przebiegu. Mamy tu i intrygę, i wysypujące się jak z rękawa twisty (twistów nie lubię, ale tu nie mam się do czego przyczepić), i kawał dobrych tekstów ("Nie mogę srać jak na mnie patrzysz!!!"). Ale największą perłą filmu jest znana z Księcia Persji Gemma Arterton, która przeżywa katusze w obecności dręczycieli. Bardzo dobrze skrojona kreacja, która - zwłaszcza męskiej części widowni - nie powinna nikomu umknąć.
Uprowadzona Alice Creed nie rozczarowuje. Jeśli ktoś uwielbia klaustrofobiczne opowiastki przyprawione odrobinką sadyzmu, tajemnicy, knowania i przede wszystkim odegrane przez pełnokrwistych bohaterów, ten wyjdzie z seansu z poczuciem dobrze zainwestowanych pieniędzy.
Co się podobało:
- Gemma!
- twisty
- kilka zajebistych tekstów
- toaleta ;)
Co dało ciała:
- motyw z nabojem
- końcówka trochę zbyt efekciarska
OCENA: 7/10