O nowym Medal of Honor powiedziano sporo, najczęściej stawiając nowe dzieło EA Los Angeles i DICE w negatywnym świetle. Zarzucano mu nudę, krótki tryb dla pojedynczego gracza i niespecjalnie trafiony multi. Wszystkie te wady niespecjalnie do mnie trafiają, a sama gra przysporzyła mi dużo dobrej zabawy.
Na wstępie winien jestem jednak drobne wyjaśnienie (po raz kolejny), otóż, nie interesują mnie rozgrywki multiplayer. Sugerując się moją oceną musisz wziąć pod uwagę fakt, że nie oceniam trybu dla wielu graczy. Przyznam, że nawet go nie uruchomiłem, skupiając się wyłącznie na kampanii dla pojedynczego gracza.
Ta przemówiła do mnie już podczas prologu i trzymała w ryzach zaciekawienia do ostatnich minut. Najbardziej ujmująca okazała się może nie tyle sama historia, co bohaterowie z krwi i kości. Autorom udało się to, na czym inni polegli. Prowadząc rozgrywkę losy naszych żołnierzy właściwie nas obchodzą, przez co niektóre wydarzenia dziejące się na ekranie wywołują mocne emocje, pompując dodatkowe pokłady adrenaliny. A wszystko to osiągnięta pomimo stosunkowo płytkiej eksploracji ich psychiki, motywacji i zachowań.W niektórych momentach, gdy główni bohaterowie biorący udział w walkach na ekranie bliscy są śmierci (w sytuacjach zaskryptowanych, łatwych do przewidzenia), a muzyka zmienia nutę na nostalgiczną, stan gracza wykracza daleko poza typowe skupienie nad kolejnym headshotem, oddając miejsce odrobinie troski i współczucia. To właśnie brak tych prawdziwych emocji najbardziej doskwiera grom (współczesnym, i tym z przed lat). Pierwsze jaskółki zmian już widać, ale do wiosny (obserwując świetne wyniki sprzedaży najbardziej konwencjonalnych pozycji) wciąż daleko.
Warto również nadmienić, że nowe Medal of Honor nie próbuje opowiadać losów w sposób tak popkulturowy, jak robi to Call of Duty. Autorzy zaryzykowali zaserwowanie wojny w nieco bardziej rzeczywistej konwencji. Akcja rozgrywa się wyłącznie w Afganistanie, język okraszony jest sporą dawką żargonu, a bohaterowie zachowują się w sposób daleki od tego, znanego z filmów z Rambo. Oczywiście do prawdziwego realizmu niektórych obrazów filmowych (Cienka czerwona linia, Hurt Locker, itd.) droga wciąż długa, ale biorąc pod uwagę poletko branży growej i jej nieustanną banalność, warto docenić krok w stronę zmian.
Największą wadą nowego „medala”, jest jego długość, bądź też cena, jeśli popatrzymy na to od drugiej strony. W mojej obecnej sytuacji, w której czasu na gry mam coraz mniej, 5 godzinna kampania nie jest niemile widziana. Wręcz przeciwnie. Cieszę się, jak uda mi się ukończyć grę już w dwa/trzy dni, i nie muszę pamiętać meandrów mechaniki i sterowania przez kilka długich tygodni. Jeśli tylko gra potanieje, trafiając do serii klasyków EA, polecam ją każdemu. W obecnej sytuacji, pomimo, iż rozgrywka singleplayer jest ciekawą i emocjonującą metodą na spędzenie kilku godzin, dla wielu może okazać się nie wartą swej ceny.
Podsumowując, jeśli długość rozgrywki nie jest dla ciebie wadą (o czym warto podyskutować w gronie nie tylko redaktorskim, ale również z czytelnikami/graczami, bo rozwiązanie tego problemu nie jest tak oczywiste, jak by się mogło wydawać) to nowe Medal of Honor polecam z czystym sumieniem wszystkim miłośnikom strzelanek i wojskowych klimatów.