Znam doskonale nasze realia i wiem że sprzedaż gier komputerowych nad Wisłą prezentuje się mizernie, ale nie przypuszczałem, że z tego powodu może ucierpieć polska edycja drugiej odsłony cyklu Dead Space. Jak już zapewne doskonale wiecie, koncern Electronic Arts zdecydował się zrezygnować z przygotowania rodzimej wersji językowej tej gry, tłumacząc swoją decyzję względami biznesowymi. Mówiąc krótko, ktoś na górze stwierdził, że nie opłaca się.
Elektronicy nie ujawnili wyników sprzedaży pierwowzoru, ale z moich obserwacji wynika, że jego sequel cieszy się sporym zainteresowaniem. Czy mniejszym niż Bulletstorm, który polskiej wersji się doczeka? Śmiem w to wątpić. W osiągnięciu popularności drugiemu Dead Space’owi z pewnością pomoże ogólna posucha na rynku i brak jakiejkolwiek konkurencji – worek z innymi, dobrze zapowiadający się tytułami, otworzy się wszakże dopiero za kilka tygodni. To jednak najwyraźniej zbyt słabe argumenty, by uznać inwestycję w lokalizację kinową za zasadną.
Żeby nie było, polska edycja gry do drogich wcale nie należy. W przypadku wersji z napisami koszt zamyka się w przygotowaniu tłumaczenia i przeprowadzenia drobiazgowych testów, pozwalających wyłapać popełnione błędy. Nie ma tu mowy o zatrudnianiu profesjonalnych aktorów czy też o organizacji sesji nagraniowych, które pochłaniają mnóstwo pieniędzy.
Nie chce mi się wierzyć, że Elektroników nie stać na lokalizację Dead Space’a lub nie widzi w niej sensu. Gra zapowiada się naprawdę kapitalnie i pewnie umocni pozycję marki na survival horrorów, ale nikogo to nie obchodzi. No ale tak to już w naszym kraju jest. Lepiej zapłacić kupę pieniędzy „gwieździe” polskiej estrady za promocję Need for Speeda w radiu Eska, niż pójść na rękę fanom serii, nie znającym zbyt dobrze języka angielskiego. Część tych ostatnich zresztą, zawiedzionych postawą wydawcy, wycofało już przedpremierowe zamówienia. Oto pierwszy wymierny skutek oszczędności. Tylko tak dalej!