Mało jest osób, które nie słyszały o niedawnym wyczynie George'a 'GeoHota' Hotza oraz grupy hackerskiej 'fail0verflow'. Choć ten pierwszy - jako jedyny, który nie bał się ujawniać swoich danych - otrzymał pod koniec stycznia sądowy zakaz przekazywania informacji związanych z łamaniem konsoli Sony, japoński gigant postanowił rozprawić się z jego anonimowymi kolegami. Na drodze koncernu stanęła jednak decyzja jednej kobiety. Niezależnie od sądowych sporów, możemy zacząć poważnie zastanawiać się, czy i w jakim stopniu jesteśmy anonimowi w Sieci.
Dużego szumu narobiło wczoraj ujawnienie dokumentów sądowych przez forum PSX-Scene, z których wynika, że Sony zwróciło się do sądu w USA z prośbą o wystosowanie wezwań do przedstawicieli takich gigantów, jak Google, Youtube, Twitter czy PayPal, aby ci przekazali dane osobowe członków grupy fail0verflow. Do tego póki co nie jednak nie dojdzie, gdyż wniosek Sony spotkał się z odmową sędzi Susan Illston.
Pozostaje pytanie, czy podawanie Internetu do sądu jest właściwym sposobem walki z piractwem i jaka może być jego skuteczność. Wiemy, w jakim tempie rozprzestrzeniają się dane w Sieci, a tego nie da się powstrzymać. Można mówić, moim zdaniem, co najwyżej o ograniczeniu działań hackerów (członkowie fail0verflow to tylko część sceny) lub o zastraszeniu wyciąganiem konsekwencji. Nie ma czegoś takiego, jak anonimowość w Internecie.