Recenzja jako wskazówka - Brucevsky - 24 lutego 2011

Recenzja jako wskazówka

Z czasem na granie jest gorzej im robimy się starsi. Oczywistość, no nie? Dochodzą nam praca, rodzina, obowiązki daleko wykraczające poza tak nielubiane w przeszłości odrabianie prac domowych. Gramy więc rzadziej i inaczej patrzymy na kupowane tytuły, niż recenzenci. A to już bywa problemem.

Recenzent z reguły ma określony czas na dokładne zbadanie danej produkcji. Musi się postarać i grać dużo i regularnie, aby ją skończyć, sprawdzić jak sprawuje się w trybie wieloosobowym, móc ocenić dodatki, scenariusz czy wreszcie grywalność tytułu. A głównie chodzi w tym ostatnim elemencie o sprawdzenie, czy dzieło danych twórców nie jest po prostu zbyt monotonne, zrobione na jedno kopyto. Nudne jednym słowem.

Problem jest jednak taki, że nawet bardzo monotonna strzelanina, w której mamy jeden lekko zmodyfikowany skrypt wałkowany na okrągło będzie inaczej postrzegana przez bawiącego się przed telewizorem recenzenta, a inaczej przez ojca rodziny. Ten pierwszy, przy grze spędza kilka godzin dziennie, wałkuje ją regularnie i bez dłuższych przerw. Do przedostatniego poziomu dochodzi pierwszego dnia po otrzymaniu tytułu. Ojciec rodziny na dotarcie do tego samego miejsca potrzebuje tygodnia. Czy krytykowana później w recenzji powtarzalność schematów będzie przez zapracowanego mężczyznę zauważona? Tak, jeśli przeczyta on opinie dziennikarza. Nie, gdy sam będzie musiał ją dostrzec.

Oczywiście, generalizując nieco w ten sposób, wykluczam z góry jaskrawe przykłady, w których twórcy naprawdę zawalili sprawę i stworzyli to samo w pięciu różnych sceneriach i przykryli jakąś głupią historyjką. Mówimy o dopracowanych produkcjach, które także miewają problemy z zaskakiwaniem graczy non-stop. Szczególnie, gdy Ci grają namiętnie po kilka godzin dziennie. Po prostu koła na nowo się nie wymyśli.

Fuel może być montonny, ale nie musi. To zależy od częstotliwości grania.

Praca recenzenta z każdym kolejnym rokiem jest trudniejsza. Rośnie grupa konsumentów i rozwarstwia się. Pojawiają się gracze niedzielni, gracze hardcorowcy, gracze starzy, młodzi, kobiety, mężczyźni, dorośli, dzieci. Jeden recenzent oceniający tytuł własnym okiem nie trafi ze swoimi argumentami do wszystkich. Na pewno nie trafi do osób, które na granie poświęcają kilka godzin, ale w tygodniu. Dla nich recenzja powinna być wskazówką, nie wyznacznikiem zakupu.

Dlatego czytajmy teksty o grach ze zrozumieniem i starajmy się argumenty przytaczane przez dziennikarzy przenosić na nasz grunt. Bardzo krótki tytuł nie będzie taki dla osoby, która gra dwie godziny w tygodniu. Monotonna rozgrywka nie będzie nudziła, gdy będzie odpowiednio dawkowana. Krótko mówiąc, wada wadzie nierówna i warto o tym pamiętać.

Traktujecie recenzje jak wskazówki przed zakupem czy całkowicie opieracie się na nich przy zakupach?

Brucevsky
24 lutego 2011 - 16:11