Na pewno znane jest wam zjawisko kolekcjonowania gier, w które zamierzacie zagrać w niedalekiej przyszłości. Nie tak dawno, bo w piątek zakupiłem w przyjemnej cenie (13 Euro) 4 gry od Ubisoftu, które w sumie dają jakieś 40-50h rozrywki na (mam nadzieję) wysokim poziomie. Skąd wziąć czas na takie tytuły jak Assassin's Creed czy Far Cry 2, podczas gdy na dysku kurzą się smakołyki pokroju Dragon Age: Origins czy seria Penumbra? Tu już nie ma miejsca na oszukanie biologii, bo organizm prędzej czy później wykituje od nawału pikseli. A na piwo trzeba wyjść, przynajmniej raz w tygodniu.
Mam słabość do ciekawych wyprzedaży i nie ukrywam, czasem spontanicznie opróżniam portfel wydając grosze na jakieś przecenione gry. Pudełka zalegają, płyty pozostają jeszcze w folii, a tu potrafi mi przybyć jeszcze kilka pozycji niezależnych oraz liczne niespodzianki, których początkowo nie traktowałem poważnie (żeby nie szukać daleko - obie części Dead Space). Liczba nieukończonych hiciorów bywa przerażająca, na przykład od 2 miesięcy nie mogę przejść bajkowego Prince of Persia. Klimaciarsko i wizualnie gra wymiata, ale co z tego skoro nie mogę się przemóc, by ją dokończyć? Z reguły staram się nadrabiać braki jak tylko pojawia się sezon ogórkowy, ale to też czasem przynosi skutki odwrotne od zamierzonych - zamiast rozdzielić kilkadziesiąt godzin na kilka zaległości, coś wciąga mnie bez reszty i w rezultacie przepierdzielam cenny czas na jeden, maksymalnie dwa tytuły.
Pytanie dotyczące ustalania planów działania raczej mija się z celem. Konsumpcja u zawodowego smakosza polega na stopniowym połykaniu różnorodnych kawałków tortu. Jeżeli wciągnie nosem całość za jednym podejściem to się zbełta. Kiedyś kupiłem za dwajścia złotych Medieval II: Total War. Jak wypaśna jest to strategia chyba pisać nie muszę. Łupałem w to cały miesiąc. Po kilku tygodniach rzygałem już wszystkim co ma w nazwie człon "Total War", choć wcześniejsze plany zakładały obowiązkowy zakup Rzymu i Shoguna do kolekcji. Przesyciłem się, potrzebowałem przerwy. W międzyczasie doszły do kolekcji jakieś wyścigi, kolejna strategia i Orange Box. Zajechałem się jak koń na westernie.
Zakupy na przyszłość to niekoniecznie zły pomysł. Jeżeli ktoś lubi posiadać pudełko i czerpie z tego frajdę, to ja mu tej frajdy odebrać nie mogę. Gorzej gdy za późno obejrzymy się za siebie i zaobserwujemy jak długa jest lista gier, na które wydaliśmy pieniądze pod wpływem płytkich emocji, a nie mamy na nie czasu - bo praca, bo dziewczyna, bo przyjaciele, bo pies, sąsiad, kino, czy toaleta. Zastanówmy się, czy kupujemy aby grać, czy kupujemy, aby mieć?