Jest nas graczy, według firmy analitycznej Newzoo, na świecie dwa miliardy. W samej tylko Europie zainteresowanych wirtualną rozrywką jest trzysta trzydzieści siedem milionów osób. Potężna społeczność i ogromna grupa potencjalnych odbiorców. A ile w niej trolli i fanbojów!
Platforma Steam bywa pełna wariatów. Znajdą się na niej gracze, którzy w jedną grę potrafią przegrać 6 tysięcy godzin. Ale to nie wszystko. Są też poziomy. A skoro już coś jest, to znajdą się tacy, co sobie tego nie odmówią. Rok temu najwyższym poziomem był 600, rekord należał do użytkownika PalmDesert. Dziś liczba przebiła 1000 i rekord należy... do tej samej osoby.
O gustach się podobno nie dyskutuje, ale jednak niemal wszyscy to robią. Także gracze, którzy mniej lub bardziej ostentacyjnie gotowi są krytykować wybory innych, prowokując kolejne wojenki podjazdowe. Wystarczy, że jakaś specyficzna produkcja osiągnie dużą popularność i nagle pośród fanów pojawiają się jej przeciwnicy, gotowi obśmiać zalety danej produkcji, a miłośników zwyzywać od noobów lub zboczeńców. Przykłady można mnożyć, nawet bez specjalnie długiego i żmudnego researchu.
W życiu każdego gracza w końcu nadchodzi moment przełomowy, podczas którego określa siebie samego, czyli rozpoczyna przynależność do którejś z grup lub wielu grup podobnych sobie. Nie jestem pewien, czy istnieje faktycznie jakikolwiek podział zatwierdzony, którym się operuje przy określaniu graczy, oprócz geek, czy nerd. W internecie można znaleźć kilka filmików, a nawet tekstów, które wyjaśniają te pojęcia, bądź nawet w formie walki przedstawiają wady i zalety, jednych jak i drugich. W moim tekście nie pójdę tym tropem. Podziały graczy można wymyślać na wiele sposobów: od rodzaju produkcji, w które przychodzi im najczęściej (bo nie zawsze) prowadzić rozgrywkę, sposób grania, zachowanie się podczas sesji z dziełem, a także wiele innych.
"Chłopiec"
Piękne, czyste i niebieskie niebo. Miękka, zielona trawa i chropowata, brązowa kora drzew. Smutne i szare drogi, czerwone płyty chodnikowe z namalowanymi rowerami. Żółte i palące słońce, i odbijające to światło jasne ściany budynków, oczywiście zadbanych. Głębokie wdechy i wydechy – świeże powietrze traktuję jak deficytowy towar – spokojny i jednostajny marsz, rozkoszowanie się majowym klimatem. Dla mnie jednak świat nie jest wypełniony ciepłymi kolorami, no chyba, że w trzecim Wiedźminie.
Serio, co ja tu robię?
Niniejszy wpis jest odpowiedzią na wyczerpujący artykuł Qualltina, dotyczącego hipotezy krótkich gier dla zajętych ludzi. Osobiście jednak uważam, że długość nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Przede wszystkim liczy się jakość, jak i to czy dana pozycja nas wciągnie czy też nie.
Mówi się, że okazja czyni złodzieja. Podobnie ma się też sprawa w internetowym światku. Ot, jeśli trafia się moment, w którym z całkowicie nie interesujących nas przyczyn jakiś rzeczywisty produkt, będący wcześniej poza naszym zasięgiem, staje się nagle dla nas dostępny (a dzieje się to najczęściej przez błąd sprzedawcy), okazja ta czyni z nas typowego „cebulaka”. Tak, w Internecie przyjęło się na dobre to określenie, które swój początek w polskiej sieci znalazło pewnie u stóp „chytrej baby z Radomia”. Są jednak sytuacje, w których rzecz dzieje się wbrew stereotypom, a przykładem takiego zajścia może być następstwo popełnionego przez GOG.com błędu.
Gracz na wakacjach to rzecz oczywista. Odpoczynek od grania i coś na kształt odwyku. Nic bardziej mylnego. Gracz na wakacjach może być na głodzie grania, a to już potrafi być wyzwaniem. Oczywiście, jeśli działa sieć. Jakakolwiek sieć. A to dopiero początek.
Od kilku lat jesteś w związku ze swoją ukochaną. Przez ten czas usilnie budowałeś swój wizerunek, robiłeś wszystko, by czuła się przy tobie bezpiecznie i mogła ci zaufać. Starałeś się być twardy, męski, zdecydowany, a gdy trzeba było czuły i troskliwy. Jesteś zadowolony ze swoich osiągnięć, bo twoja wybranka ceni cię i uważa za idealnego mężczyznę dla niej. I wtedy, gdy wszystko wydaje się być idealnie, twoja partnerka zastaje cię grającego w jakąś dziwną, całkowicie nie pasującą do twojego misternie budowanego wizerunku produkcję. Czasami po prostu lepiej nie grać w niektóre gry przy kobiecie.
Natrafiłem ostatnio na ciekawy artykuł Richarda Bartle’a, który próbuje podzielić graczy, spędzających czas w MUDach, na cztery grupy, ze względu na ich podejście do gry.
Co prawda artykuł dotyczy jedynie niewielkiego procentu użytkowników – przyznaję, że sam nigdy w żadnego MUDa nie grałem – ale wydaje się, że wydzielone przez Bartle’a typy można z powodzeniem rozciągnąć również na fanów innych gatunków gier, także tych dla pojedynczego gracza.