g40st mówi sprawdzam. O Gray Matter słów kilka - g40st - 10 marca 2011

g40st mówi sprawdzam. O Gray Matter słów kilka

g40st ocenia: Gray Matter
70

Jane Jensen, jedna z królowych gier przygodowych, długo kazała czekać na swoje kolejne dzieło. Współautorka Questów Sierry, autorka genialnego Gabriela Knighta jeszcze raz postanowiła zanurzyć się w rejon paranormalnych zjawisk i poprzetykanej tajemnicami fabuły. Do tej pory zgrabnie podane w ten sposób danie smakowało przepysznie, niestety Gray Matter nie stanie się wspominanym za naście lat arcydziełem. Piszę te słowa świeżo po obejrzeniu napisów końcowych gry, która choć zaczynała się zgodnie z regułą Hitchcocka, to w miarę rozwoju wypadków napięcie stopniowo siadało, by ostatecznie znaleźć ujście w totalnie rozczarowującym zakończeniu. Zamiast jednak płodzić pełną recenzję, pozwolę sobie jedynie w punktach wymienić co mi się podobało, a co powodowało zgrzytanie zębów.

Co mi się podobało:

  1. Logiczne zagadki, nie wymagające dyplomu z dziedziny abstrakcyjnego myślenia. Dzięki temu przez fabułę brnie się stosunkowo gładko, w czym pomaga dodatkowo zaimplementowany w grze system podpowiadający ile procent danego zadania udało nam się już rozwiązać. Dodatkowo na mapie lokacji otrzymujemy informację, czy w danym miejscu zrobiliśmy już wszystko, czy też warto tam jeszcze powęszyć.
  2. Do pewnego miejsca wciągająca i bardzo interesująca fabuła. Jest wielka tajemnica, wokół niej toczą się różne gierki, w kręgu zainteresowanych osób ukrywa się podejrzany/a.
  3. Historię poznajemy z perspektywy dwóch postaci. Znany zabieg stosowany przez autorkę w jej wcześniejszych grach. Tym razem to jednak kobieta gra pierwsze skrzypce (taka teraz moda w przygodówkach, nic się na to nie poradzi), a facet postawiony jest trochę na uboczu. Co zresztą doskonale odzwierciedlają stawiane przed bohaterami problemy. Ona przebojowa i przedsiębiorcza, on po przejściach, ciepła klucha snująca się pomiędzy drzewami rozpamiętując przeszłość.
  4. Część lokacji jest śliczna, a na dodatek gra spełnia wymagania bycia nowoczesną poprzez oferowanie skalowalnej rozdzielczości w trybach panoramicznych.

Co mi się nie podobało:

  1. Gra właściwie przechodzi się sama. Zagadki są w większości przypadków banalne, jeżeli gdzieś się zatniemy, to raczej w powodu konieczności obiegnięcia kilku lokacji żeby znaleźć poszukiwaną osobę. Zabrakło jakiegoś pier*** w rodzaju La Serpent Rouge z Gabriela Knighta 3. W zamian jest rozmemłany Klub Dedala, polegający na rozwiązaniu kilku prostych zagadek i odczytaniu prostackich rebusów.
  2. Animacja postaci nie zrobiła by wrażenia na nikim dziesięć lat temu, to i dzisiaj nie robi. Wszystkie modele postaci poza dwójką głównych bohaterów są tragiczne.
  3. Główni bohaterowie nie posiadają charyzmy, dzięki której mogli by zakraść się do serc graczy. Kudy im do Grace Naikimury i Gabriela. Hmm, najlepszym przykładem podtrzymującą tę tezę jest fakt, że chciałem przed chwilą napisać coś o nich posługując się imionami. Niestety, wyleciały mi z głowy.
  4. Kilka nielogiczności i brak konsekwentnego dokończenia niektórych wątków. Do tego dochodzi całkowicie rozczarowujące zakończenie, którego można domyślić się jakąś godzinę, dwie wcześniej. W dobrym thrillerze nie powinno się to zdarzyć.

Podsumowując, jest średnio na jeża, chociaż grze nie brakuje także przebłysków. Istnieje również syndrom rozwiązania jeszcze jednej zagadki, a więc to całkiem przyzwoita rekomendacja, aby jednak spróbować. A że po Jane Jansen powinniśmy spodziewać się znacznie więcej, to już temat na osobny artykuł.

g40st
10 marca 2011 - 16:23