g40st ocenia: Gray Matter
Jane Jensen, jedna z królowych gier przygodowych, długo kazała czekać na swoje kolejne dzieło. Współautorka Questów Sierry, autorka genialnego Gabriela Knighta jeszcze raz postanowiła zanurzyć się w rejon paranormalnych zjawisk i poprzetykanej tajemnicami fabuły. Do tej pory zgrabnie podane w ten sposób danie smakowało przepysznie, niestety Gray Matter nie stanie się wspominanym za naście lat arcydziełem. Piszę te słowa świeżo po obejrzeniu napisów końcowych gry, która choć zaczynała się zgodnie z regułą Hitchcocka, to w miarę rozwoju wypadków napięcie stopniowo siadało, by ostatecznie znaleźć ujście w totalnie rozczarowującym zakończeniu. Zamiast jednak płodzić pełną recenzję, pozwolę sobie jedynie w punktach wymienić co mi się podobało, a co powodowało zgrzytanie zębów.
Co mi się podobało:
- Logiczne zagadki, nie wymagające dyplomu z dziedziny abstrakcyjnego myślenia. Dzięki temu przez fabułę brnie się stosunkowo gładko, w czym pomaga dodatkowo zaimplementowany w grze system podpowiadający ile procent danego zadania udało nam się już rozwiązać. Dodatkowo na mapie lokacji otrzymujemy informację, czy w danym miejscu zrobiliśmy już wszystko, czy też warto tam jeszcze powęszyć.
- Do pewnego miejsca wciągająca i bardzo interesująca fabuła. Jest wielka tajemnica, wokół niej toczą się różne gierki, w kręgu zainteresowanych osób ukrywa się podejrzany/a.
- Historię poznajemy z perspektywy dwóch postaci. Znany zabieg stosowany przez autorkę w jej wcześniejszych grach. Tym razem to jednak kobieta gra pierwsze skrzypce (taka teraz moda w przygodówkach, nic się na to nie poradzi), a facet postawiony jest trochę na uboczu. Co zresztą doskonale odzwierciedlają stawiane przed bohaterami problemy. Ona przebojowa i przedsiębiorcza, on po przejściach, ciepła klucha snująca się pomiędzy drzewami rozpamiętując przeszłość.
- Część lokacji jest śliczna, a na dodatek gra spełnia wymagania bycia nowoczesną poprzez oferowanie skalowalnej rozdzielczości w trybach panoramicznych.
Co mi się nie podobało:
- Gra właściwie przechodzi się sama. Zagadki są w większości przypadków banalne, jeżeli gdzieś się zatniemy, to raczej w powodu konieczności obiegnięcia kilku lokacji żeby znaleźć poszukiwaną osobę. Zabrakło jakiegoś pier*** w rodzaju La Serpent Rouge z Gabriela Knighta 3. W zamian jest rozmemłany Klub Dedala, polegający na rozwiązaniu kilku prostych zagadek i odczytaniu prostackich rebusów.
- Animacja postaci nie zrobiła by wrażenia na nikim dziesięć lat temu, to i dzisiaj nie robi. Wszystkie modele postaci poza dwójką głównych bohaterów są tragiczne.
- Główni bohaterowie nie posiadają charyzmy, dzięki której mogli by zakraść się do serc graczy. Kudy im do Grace Naikimury i Gabriela. Hmm, najlepszym przykładem podtrzymującą tę tezę jest fakt, że chciałem przed chwilą napisać coś o nich posługując się imionami. Niestety, wyleciały mi z głowy.
- Kilka nielogiczności i brak konsekwentnego dokończenia niektórych wątków. Do tego dochodzi całkowicie rozczarowujące zakończenie, którego można domyślić się jakąś godzinę, dwie wcześniej. W dobrym thrillerze nie powinno się to zdarzyć.
Podsumowując, jest średnio na jeża, chociaż grze nie brakuje także przebłysków. Istnieje również syndrom rozwiązania jeszcze jednej zagadki, a więc to całkiem przyzwoita rekomendacja, aby jednak spróbować. A że po Jane Jansen powinniśmy spodziewać się znacznie więcej, to już temat na osobny artykuł.
g40st10 marca 2011 - 16:23