Dziki Zachód po polsku - eJay - 2 kwietnia 2011

Dziki Zachód po polsku

eJay ocenia: Call of Juarez: Bound In Blood
90

Doszliśmy (chciałoby się dopisać "wspólnymi siłami") do momentu, w którym za polskie gry nie musimy się wstydzić. Coraz częściej atakujemy Zachód, z roku na rok z większą pompą i ambicją promujemy nasze tytuły, a jakość produktów made in Poland jakby wzrasta. Przekonałem się o tym poświęcając wolny czas na Call of Juarez: Więzy Krwi. Możecie pytać "ej stary, odbiło Ci? Mamy przecież Wiedźmina!", ale odpowiem - zawsze to lepiej mieć dwie dobre gry niż jedną ;) W tym roku Polacy zapewne będą mieć powody do nienormowanego "wożonka". Druga część przygód Geralta raczej nie zawiedzie (raczej, czyli nawet jak coś pójdzie nie tak, to i tak będzie to gra 2x lepsza od Arcanii), Dead Island ma podładowanego przez zwiastun hype'a, a kolejny CoJ z podtytułem The Cartel zapowiada się na ciekawy spin-off serii. Wróćmy jednak do Więzów Krwi i powodów, dlaczego mi się podobają.

Chrome Engine 4. Techland ze swojej technologii zrobił znakomity użytek. Grafika w grze jest piękna, bogata w szczegóły, ostre tekstury, przyjemne dla oka efekty specjalne. Western od razu nasuwa skojarzenia z brudem, kurzem, piachem, jałową ziemią, gorącem i pięknymi, surowymi krajobrazami. Wrocławskiemu studiu udało się te wszystkie elementy zawrzeć. Więzy Krwi na każdym poziomie urzekają przywiązaniem do szczegółów (np. na bramie wjazdowej jednego miasteczka widać sznur po szubienicy), daleko tu od standardowego klepania map na zawołanie. Autorzy przyłożyli się do wystrojów lokacji i zmajstrowali kilka perełek, powodujących opad szczęki. Całość jest ponadto doskonale zoptymalizowana. Gdyby CoJ:WK miał nawet delikatnie wyższe wymagania sprzętowe - nie narzekałbym, bo oprawa w pełni to wynagradza.

Muzyka. Autorem ścieżki jest Paweł Błaszczak i muszę stwierdzić, że odwalił on fantastyczną robotę. Dźwięki pięknie uzupełniają akcję, a spokojne, gitarowe brzdęki w trakcie rozmaitych podróży wessały mnie w ten wirtualny, łajld-łestowy byt. Nie chcę wyjść na jakiegoś narodowca, ale muza w CoJ:WK jest jedną z najlepszych, jakie słyszałem. Oczywiście, to nie jest jeszcze taka klasa co wysokobudżetowy Red Dead Redemption, ale nie jest wstydem przegrać z Goliatem gdy jesteśmy...Pudzianem?

Bohaterowie. Czyli bracia McCall sztuk trzy. Każdy z nich inny, stosujący odmienną taktykę (robota na dystans - Thomas, walka bezpośrednia - Ray, biblijne ględzenie - William). No i te teksty - Potrafię wyczuć Apacza, mówię Ci! - A ja potrafię wyczuć jak ktoś szcza w gacie. Miodzio, przy czym należy brać poprawkę na to, iż CoJ nie jest westernem do końca prawdziwym (idealny obraz Dzikiego Zachodu zaprezentował serial Deadwood - polecam), jednakże nie umniejszyło to mojej radochy z grania i strzelania po kątach. Techland mierzył wysoko i podołał zadaniu. Po drodze zanotował kilka potknięć, ale kto by to w natłoku plusów spamiętał?

Cutscenki. Zdecydowanie najlepsze przerywniki w historii polskich gier. Sorry renderowany Wiedźminie, ale pod względem reżyserii stoisz przy dziele Techlandu ze dwa stopnie niżej. Polak jednak potrafi robić to z wyczuciem i pewną dawką romantyzmu (te wszystkie ujęcia z Marisą...).

System osłon. Że jakaś strzelanina potrafi odciąć się od ogólnego nurtu napierdzielania, gdzie popadnie i nastawiania klaty na ostrzał? A jednak udało się. Bohater nie przykleja się sztucznie do przeszkody, potrafi wychylać głowę (we wszystkich kierunkach!), może przykampić jak zawodowy rewolwerowiec. Wymiany ognia w tej grze to czysta przyjemność.

Fabuła, realia, klimat, mnóstwo drobnych, przyjemnych szczegółów. Weźmy takie loadingi. Chciałem żeby trwały wiecznie, chciałem słuchać tych uzupełniających mini-opowieści. Super sprawa, Techland mógłby mi dać nawet 15-minutowe przerwy między misjami, a i tak bym nie narzekał. Wreszcie ktoś zrobił to z sensem i sercem.

Powyższą ocenę wystawiam w oparciu o wrażenia ogólne płynące z rozgrywki. Mógłbym się wszakże przyczepić do kilku niedoróbek i wkurzających, powtarzalnych tricków (wciąganie Raya na wyższe pięterko nudzi się szybko), mieć pretensje o długość - równe 6 godzin - czy o Indian, mówiących po angielsku lepiej niż protagoniści, jak równiez o konie-buldożery. Nic nie poradzę, że Więzy Krwi cholernie mi się spodobały. To tytuł z kategorii A-A-A. The Cartel z pewnością też taki będzie. Trzymajmy kciuki.

eJay
2 kwietnia 2011 - 18:27