Sporo czasu temu w jednym z artykułów rozpocząłem dyskusję na temat sensu tworzenia kolejnych bijatyk w świecie Dragon Ball. Słusznie można zauważyć, że Son Goku i spółka niekoniecznie najlepiej sobie radzą właśnie w tym gatunku i warto podkreślić ich inne występy, w nieco innych produkcjach.
Nie każdy może wie, ale młody Goku spróbował na chmurce Kinto podbić konsole już w 1986 roku. Niestety cel obrał sobie fatalny i w podobnym stylu jego pierwsza próba się zakończyła. O specjalnym sukcesie na niezwykle popularnej platformie Epoch Cassette Vision nie mogło być mowy. Sama gra zresztą wywołuje dzisiaj uśmiech politowania i nawet największych super-fanów trzeciego poziomu może napawać odrazą. Niestety, Goku zaczął od czegoś na wzór klasycznej strzelaniny i chyba słusznie już nigdy później do tego gatunku ze swoimi partnerami i wrogami nie powrócił. Trochę wszak to bez sensu robić z mangi o walczących wojownikach pseudo-strzelaninę.
Jeśli ktoś myślał, że całkiem udane późniejsze RPG-i akcji na Gameboya są oryginalnym pomysłem na wykorzystanie bohaterów uniwersum to jest w błędzie. Okazuje się bowiem, że Bandai już w 1986 roku w Japonii, a kilkanaście miesięcy później w reszcie świata, wydało Dragon Ball: Shenlong No Nazo. Ta platformówka łączyła w sobie grę w dwóch perspektywach, z kamerą pokazującą akcję z lotu ptaka i w tradycyjny dla gatunku sposób czyli z boku. Fabuła opowiadała o pierwszych przygodach bohatera i kończyła się, gdy po raz pierwszy zostawał wezwany Shenlong. Połączenie platformówki, bijatyki i gry przygodowej, na pewno przyczyniło się do większej popularności gry, która na NES-ie miała wreszcie szansę zaistnieć w masowej świadomości. Ciekawe jednak, że w Stanach Zjednoczonych nikt specjalnie nie przejmował się uniwersum „Smoczych Kul” i przemianował tytuł, bohaterów i trochę fabułę. Amerykanizacja pełną gębą. Efekt możecie zobaczyć poniżej, mnie ręce opadły.
Wersja amerykańska, dostosowana do "zachodniej kultury":
Okazuje się też, że planszowe zapędy twórców, stosowane w trybach fabularnych bijatyk wydawanych w ostatnich latach, także nie są specjalną nowinką dla graczy zaznajomionych z dawnymi produkcjami z serii Dragon Ball. W 1988 roku Bandai poszło za ciosem i wydało Dragon Ball: Daimao Fukkatsu. System łączył w sobie elementy gier planszowych, RPG-a, karcianki oraz przygodówki i był ciekawym wykorzystaniem znanego świata i wojowników. Starcia toczone są w intrygujący sposób, poprzez odpowiednie dobieranie kart i obserwowanie animacji walczących. W porównaniu do poprzednich dzieł i obecnych tytułów to bardziej strategiczne podejście do uniwersum, które mogłoby i dzisiaj cieszyć się popularnością. Aż dziw, że nikt w Namco Bandai nie chciałby rozwinąć tego systemu i zastosować go w jakiejś obecnej grze, nawet takiej mniejszej, wydawanej w ramach dystrybucji sieciowej.
Po raz ostatni Son Goku i spółka zaatakowali posiadaczy NES-a w latach osiemdziesiątych w październiku 1989 roku. Tym razem autorzy nie wysilili się tak jak poprzednio i obeszło się na kosmetycznych zmianach i standardowym sequelu do Daimao Fukkatsu. Poprawiono oprawę audiowizualną, dodano więcej grywalnych postaci i umożliwiono kontynuowanie historii Dragon Ball aż do walki z „Szatanem Serduszko”. Twórcy zaprezentowali akcję w podobny sposób, co przy swoim poprzednim dziele, a większa liczba animacji i ataków przełożyła się na przyjemniejszy odbiór dzieła. Goku zanotował więc ogólny progres, a fani serii z optymizmem śledzili rozwój rynku gier i liczyli na kolejne fantastyczne tytuły. Czy szturm na konsole w ostatniej dekadzie XX wieku się udał? Postaram się o tym napisać już niedługo.
Graliście w któryś ze wspomnianych tytułów?