Dexter to jeden z moich ulubionych seriali telewizyjnych i choć powoli zaczyna mnie irytować niesłychane wręcz szczęście głównego bohatera, który nawet z największej opresji potrafi wyjść obronną ręką i na ogół w nieprawdopodobny sposób, to jednak z uwagą śledzę kolejne sezony – w chwili gdy piszę te słowa, mamy już ich za sobą pięć, przy czym każdy z nich składał się z dwunastu kilkudziesięciominutowych odcinków. Pomysł stworzenia gry komputerowej z bezwzględnym mordercą w roli głównej zrodził się kilka lat temu, kiedy pierwowzór zaczął zdobywać coraz większą popularność. Zaprojektowany z myślą o iPhone’ach produkt trafił do sprzedaży we wrześniu 2009 roku, na krótko przed startem czwartej serii przygód Dextera, i generalnie spotkał się z ciepłym przyjęciem krytyków. Prace nad pecetową konwersją trwały kolejne kilkanaście miesięcy i w rezultacie zadebiutowała ona dopiero na początku bieżącego roku.
Fabuła gry mocno nawiązuje do pierwszego sezonu serialu, choć nie wykorzystuje w pełni jego potencjału. Zaczynamy od polowania na Mike’a Donovana, później wykonujemy szybkie zadanie dla Doakesa, likwidujemy też Jaworskiego. Najważniejszym epizodem okazuje się być jednak śledztwo w sprawie, której nijak w telewizyjnym show nie uświadczymy – chodzi o schwytanie zabójcy Roberta Marellego. Najwyraźniej autorzy chcieli, aby ludzie dobrze znający pierwowzór dostali coś nowego – i takie posunięcie się chwali. Nijak nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego kompletnie zignorowano kluczowy wątek z pierwszych przygód Dextera Morgana, czyli pościg za mordercą z chłodni. Produkt traktuje ten temat po macoszemu – tak jak w serialu składamy wizytę w motelu, widzimy pierwsze ciało pozostawione przez sprawcę, ale potem nagle wszystko się urywa i pomijając kilka charakterystycznych wydarzeń (np. rzut łbem w samochód) nic się w tej kwestii nie dzieje. Zakończenie gry sugeruje, że Ice Truck Killer dostanie za swoje dopiero w ewentualnym sequelu, ale biorąc pod uwagę brak jakichkolwiek informacji na ten temat, wątpię, że takowy powstanie. Może to i lepiej?
Choć gra koncentruje się głównie na zaspokajaniu żądz Mrocznego Pasażera, autorzy dość zgrabnie wetknęli do fabuły wątki poboczne. W trakcie zabawy nie unikniemy spotkań z Ritą, odbędziemy kilka ostrych rozmów z Doakesem, odwiedzimy mieszkanie naszego podopiecznego, a także spędzimy trochę czasu w policyjnym laboratorium, gdzie zajmiemy się analizą śladów krwi pozostawionych na miejscu zbrodni. W Dexter: The Game sporo czasu spędza się na rozmowach z bohaterami niezależnymi, na dodatek można je prowadzić na różne sposoby. W konwersacjach gracz jest ciągle zmuszany do balansowania pomiędzy jasną, a ciemną stroną mocy – jeśli maska opadnie, a instynkt zabójcy przechyli szalę na swoją korzyść, zmagania zostaną zakończone porażką. Oczywiście o zachowanie pozorów trzeba dbać też w innych sytuacjach. Dexter nie może na przykład popełniać błędów podczas zabijania swoich ofiar – zostawienie dziur w folii zabezpieczającej miejsce zbrodni zwiększa ryzyko wykrycia, co też negatywnie odbija się na układzie walczących ze sobą w Morganie wewnętrznych sił.
Z powyższego opisu możecie odnieść wrażenie, że przygody seryjnego mordercy prezentują się naprawdę ciekawie i do pewnego stopnia tak jest w istocie – autorzy mieli bowiem kilka niezłych pomysłów. Czar pryska jednak, kiedy o grze przestaniemy czytać, a zaczniemy ją eksploatować. Wówczas na wierzch wychodzi kilka mankamentów, które trudno uznać za drobne, wręcz przeciwnie.
Pierwszy zarzut: wykonanie. Dexter: The Game na PC to bezpośrednia konwersja gry z telefonu, więc wizualnie prezentuje się miernie. Nie dość, że poszczególne lokacje są malutkie, to na dodatek rażą one niską liczbą kiepsko wyglądających obiektów. Graficznie przypomina to pierwsze gry na PlayStation 2 i w żaden sposób nie można potraktować tego jako zaletę. Twórców nie tłumaczy praktycznie nic – skoro zdecydowano się na zrobienie pecetowego portu, to powinno się przynajmniej zachować minimum przyzwoitości. Taki poziom w 2011 roku jest po prostu niedopuszczalny, nawet w niskobudżetowym produkcie. Bida z nędzą.
Drugi zarzut: mechanika. Tu również kłania się iPhone. Ekran dotykowy Apple’a zachęca deweloperów do jego stosowania i nie ma nic zdrożnego w tym, że we wszelkich minigierkach trzeba mazać telefon paluchami na wszystkie strony. Na blaszaku tego samego zrobić jednak nie można, więc autorzy byli zmuszeni znaleźć jakieś alternatywne rozwiązanie. Wybrali to najprostsze: zastąpili palec kursorem myszy. W rezultacie nie ma we wspomnianych minigrach niczego emocjonującego – gryzoń jest wszak na tyle precyzyjny, że wykonanie nim większości poleceń jest banalnie wręcz proste.
Rozgrywka zawodzi też w innych kwestiach. Żenujące są epizody skradankowe, w których musimy podejść ofiarę od tyłu i wstrzyknąć jej ubezwłasnowolniający zastrzyk. Dexter może poruszać się naprzód i na komendę przykucnąć – bohater wolno reaguje na wciskany klawisz, na dodatek trudno określić za czym się właściwie chować – przeciwnik potrafi zauważyć nas przez wysoki żywopłot, ale kłopot sprawia mu dostrzeżenie rywala chowającego się za malutkim koszem na śmieci. Nie lepiej jest podczas normalnej eksploracji lokacji. Fatalną animację ślamazarnego mordercy można od biedy przeboleć, ale inwazji niewidzialnych ścian niekoniecznie. Kilkunastocentymetrowy murek jest barierą nie do pokonania, bohater nie potrafi wejść do pomieszczenia, które teoretycznie jest w jego zasięgu. Jedynym słowem: dramat.
Dużo do życzenia pozostawiają też same minigry. Jest ich dużo, ale generalnie są kiepskie. Jedynym wartym uwagi wyzwaniem tego typu jest porównywanie plam krwi – głównie dlatego, że trzeba się trochę nagimnastykować, by prawidłowo odtworzyć ślad. Na przeciwległym biegunie stoi zadawanie ofiarom ciosów po tym, jak znajdą się na stole Dextera. Na czarnym ekranie pojawiają się różnego rodzaju linie, które należy narysować ponownie, przeciągając po nich kursorem myszy. Gdy nam się to uda, słychać dźwięk obsługiwanego przez nas narzędzia (jest kilka do wyboru) i krzyk torturowanego delikwenta. Śmiech na sali.
Dexter: The Game to całkiem przyzwoity produkt: ma nieźle zarysowaną fabułę, zróżnicowaną rozgrywkę i na dodatek przyzwoitą oprawę audiowizualną - to wszystko w wersji na iPhone’a. Pecetowy port to koszmarek, na którego patrzy się z obrzydzeniem, a granie w niego sprawia mękę. Nie można tworzyć takiej konwersji w proporcji 1:1, bo rozwiązania sprawdzające się w telefonie kompletnie nie zdadzą egzaminu na dużej platformie. Autorzy najwyraźniej również to sobie w końcu uświadomili, bo w międzyczasie zawiesili prace nad edycjami konsolowymi – po tym co zobaczyłem na swoim blaszaku, stwierdzam, że była to dobra decyzja.
Biorąc pod uwagę wszystko to, co napisałem wyżej, wyrok może być tylko jeden: gniot. Potencjał gra miała naprawdę spory, autorzy kombinowali jak mogli, ale ostatecznie nie udźwignęli ciężaru stworzenia interesującej produkcji na bazie popularnej marki - polegli przede wszystkim na wcieleniu dobrych pomysłów w życie. Konkurencyjny Prison Break, który też przecież żadnym arcydziełem nie jest, wyprzedza Dextera o kilka długości, co najlepiej obrazuje, z jak słabym produktem mamy tu do czynienia. Nośny tytuł, świetna muzyka z serialu i zaangażowanie kilku osób z obsady nie wystarczy, żeby zawojować tak wymagający rynek. Dobra zabawa? Nie. Kolejne potwierdzenie, że gry tworzone na podstawie filmów to kaszanki? Jak najbardziej. Trzymajcie się od tego z daleka.