Ze wszystkich popularnych, komiksowych bohaterów ze stajni Marvela Thora cenię najmniej. Zawsze kojarzył mi się z potężną dawką kiczu, campu i żenady. Nordycka mitologia na amerykańskiej ziemi? Ugh... No dobra. Wiem, że fani i tak wiedzą swoje, chciałbym ich więc uspokoić. Wchodzący na ekrany kin Thor jest filmem raczej udanym, który znajdzie swoich zwolenników bez problemu.
Jedno trzeba Branaghowi (reżyserowi) oddać. Zrobił film z sercem. Mógł łatwo wpaść w pętlę wiernej, sztywnej, komiksowej wizji i podarować widzom kliszę, którą ledwo da się oglądać. Tymczasem Thor to kolejny po Iron Manie komiks przeniesiony na ekran, który stara się zerwać z przylepioną niegdyś etykietką tandety. Jest to obraz bardzo science i jeszcze bardziej fiction, na dodatek z przejrzystymi fundamentami. Bohaterowie chętnie cytują Arthura C. Clarke'a, wmawiają widzom, że magia to tak naprawdę wyższy stopień nauki, a błyskawiczne podróżowanie między planetami jest jak najbardziej możliwe. Dodajcie do tego wszechobecną lekkość i szekspirowate dialogi (mnóstwo pytań, zwięzłe odpowiedzi), a otrzymacie blockbuster, który ogląda się po prostu nieźle.
Niewątpliwą gratką dla widzów będzie ciekawie dobrana obsada, prawdopodobnie sklejona w celu przyciągnięcia do kin jak najszerszej grupy klientów. Mamy tu bowiem umięśnionego i aroganckiego Chrisa Hemswortha (laski będą piszczeć z zachwytu), zawsze uśmiechniętą i sympatyczną Natalie Portman (coś dla mnie:)), brylującego w scenach dramatycznych Toma Hiddlestona (krytycy już pieją z zachwytu), zawsze solidnego Anthony Hopkinsa oraz całą masę osób, których kamera lubi z wzajemnością (Ray Stevenson, Rene Russo, Jeremy Renner, Idris Elba). Branagh jako spec od komedii romantycznych i dramatów wszelakich mógł sobie nieco pofolgować, co niestety trochę odbiło się na jakości fabularnej.
Przez cały seans miałem wrażenie, iż część rozgrywana na Ziemi została potraktowana trochę po macoszemu, a najważniejsze wydarzenia rozgrywane są w Asgaardzie. Przygodom Thora na amerykańskim zadupiu brakuje trochę dynamiki, a finałowa potyczka mimo, że efektowna, kończy się zdecydowanie za szybko. Również sam wątek romantyczny nie został należycie rozwinięty. Między nordyckim wygnańcem, a panią-naukowiec iskrzy, aczkolwiek efektem ich wspólnego przekomarzania się jest jeden całus. Thor został ukierunkowany na część fantastyczną i niektórzy na pewno poczują się z tego powodu zawiedzeni. Nowy film Marvela ma również jeszcze jedną wkurzającą wadę - brakuje w nim odważniejszego spojrzenia na świat superheorsów. O ile Iron Man był świeży, bo ukazywał przewrotny żywot Starka, tak Branagh skorzystał ze sprawdzonych środków. Fabuła jest przewidywalna co do sekundy, zakończenie razi swoją naiwnością, a dylematy wewnętrzne "głównego złego" prezentują się jak po recyklingu.
Jednakże jak wspomniałem - Thor mile mnie zaskoczył. Pół roku temu, po ujrzeniu pierwszego trailera pomyślałem sobie "to będzie złe", tymczasem Kenneth Branagh sprezentował tylko i aż przyjemne kino akcji i przygody oparte na komiksie. Na pewno jest to zasługa aktorów, gdyż prężący muskuły i zgrywający buraka Hemsworth oraz Hiddleston w skórze Lokiego to godni siebie rywale. O Avengersów jestem teraz trochę spokojniejszy...
OCENA 6/10